Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Mateuo
KMTM
Dołączył: 16 Mar 2008
Posty: 2853
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Ustka/Słupsk
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Findurka
KMTM
Dołączył: 06 Sie 2008
Posty: 1586
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Sob 21:16, 01 Sie 2009 Temat postu: |
|
|
O, niesamowita perspektywa w rozmowie Widać, miejsca też były przednie. Dziękuję bardzo, to niemalże jakbym tam była.
Jesteś wielki. :*
|
|
Powrót do góry |
|
|
ola
KMTM
Dołączył: 20 Maj 2008
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: czarna dupa
|
Wysłany: Sob 21:06, 01 Sie 2009 PRZENIESIONY Sob 22:36, 01 Sie 2009 Temat postu: |
|
|
31.07.09 jastarnia.
Cudownie ze udalo mi sie tam byc od maja zdazylam sie stesknic.
Jak byłam w kwidzynie i spojrzałam na scene pomyslalam jak oni sie zmieszcza... a teraz to bylo jeszcze mniej miejsca no i były braki osobowe. ale i tak jestem pod duzym wrazeniem. wszystko pieknie wyszlo. siedząc aż tak blisko można bylo dostrzec jeszcze więcej rzeczy.. Jestem zachwycona Anna Urbanowską. ona jest po prostu niesamowita. Tak samo Dorotka. ciesze się że grała.
Lukasz Dziedzic. drażni mnie ze tak sztywno patrzy w jeden punkt... to jest takie hmm sztuczne. na pewno nie mozna sie przyczepic do spiewu..bo wczoraj bylo ok. generalnie całkiem fajnie ale tesknie za Kocurem
i juz mi sie chce na franka do niebieskiego fotela. wtedy to jest ten niepowatarzalny cudowny klimat.
Ostatnio zmieniony przez ola dnia Sob 23:29, 01 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Draco Maleficium
Moderator (KMTM)
Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 4374
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Z Anatewki
|
Wysłany: Sob 22:38, 01 Sie 2009 Temat postu: |
|
|
Moje wrażenia będą, tak, jak obiecałam. I zapewne będą *długie.* Dajcie mi tylko trochę czasu, żebym mogła ochłonąć... Bo na razie to ja w szoku i euforii trwam.
|
|
Powrót do góry |
|
|
ola
KMTM
Dołączył: 20 Maj 2008
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: czarna dupa
|
|
Powrót do góry |
|
|
Draco Maleficium
Moderator (KMTM)
Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 4374
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Z Anatewki
|
Wysłany: Nie 14:08, 02 Sie 2009 Temat postu: |
|
|
Ach, Boże mój, Boże, jak zacząć, co opisać, jak streścić wrażenia po spektaklu, który kocham jak jaka głupia, a od którego zmuszona byłam pościć przez rok i trzy miesiące? To było bez wątpienia przeżycie, a także najpiękniejszy dzień tych wakacji. Już wycieczka tramwajem wodnym przebiegła szalenie sympatycznie, a chociaż w Jastarni troszkę zmoczył nas deszcz na samym początku, tak później, schronieni bezpiecznie w kościele, mogliśmy... chłonąć, gdyż drzwi były otwarte i na próbę mógł w zasadzie wejść, kto chciał, z czego my skwapliwie skorzystaliśmy. I tak dzień cały upłynął pod znakiem Francesca, bo nawet po próbie, gdy siedzieliśmy na plaży, temat rozmów był właściwie tylko jeden, co łatwo było przewidzieć. Już około 19:00 przed kościołem zaczął zbierać się tłum, bo miejsca nie były numerowane i każdy chciał dorwać dla siebie najlepsze. Nam trafiły się pierwsza i druga ławka z lewej strony, nasi klubowi towarzysze zajęli prawą. I powiem wam tyle - pierwszy raz oglądałam spektakl z tak bliska, że musiałam zadzierać głowę do góry, żeby zobaczyć twarze artystów. I to było... niesamowite przeżycie, czułam się dosłownie wciągnięta w akcję i widziałam każde drgnienie mięśni, każdą kropelkę potu na twarzy, każdy błysk w oku, co tylko wzmogło moje wrażenia, bo "Francesco" to przecież przede wszystkim emocje targane bohaterami. I tego było zdecydowanie pod dostatkiem...
I właściwie ciężko mi opisać to, jak odbierałam tego "Franka"-nie-"Franka," bo jako pełnoprawny Francesco to się naturalnie nie zaliczało. Nie było tego samego klimatu, jaki jest w Teatrze, było to trochę jak zupełnie inny spektakl, co nie znaczy, że gorsze, bo właśnie takie... inne. Kameralne. Całkowity niemal brak scenografii tylko potęgował to uczucie, i nie sposób opisać tego, jakie wrażenie robią bohaterowie stojący samotnie na gołym podeście, gdzie jest tylko postać i światło na nią, i ciemność, i rysujące się w niej krawędzie ołtarza. To był "Francesco," jakiego się dostaje, kiedy wyrzuci się wszystkie dekoracje, piękne oświetlenie, animacje, teatralną otoczkę, i zostają tylko emocje, obdarte ze wszystkiego, całkowicie obnażone. Tylko aktorzy, tylko ich postaci, śpiew i ta historia, opowiedziana wśród kościelnych murów, w których głos odbija się tym wyraźniej i potężniej, a słowa o Bogu brzmią jeszcze bardziej dosadnie i niekiedy - tak - jeszcze bardziej przerażająco. Nie potrafię opisać emocji, jakie to wszystko we mnie wzbudzało, po prostu nie ma na to słów. Dość tylko powiedzieć, że na ukłonach nie miałam nawet sił na kwiki - oczywiście, do pewnego momentu
Ze spraw czysto technicznych - scena była maleńka i dosłownie jakieś 10 centymetrów od pierwszej ławki, więc siedząc tam - a w moim przypadku, w drugiej ławce - miało się aktorów dosłownie twarzą w twarz. Zespół był bardzo okrojony - zamiast w trójkach, w Drodze Krzyżowej postaci wychodziły pojedynczo, zespół w scenach zbiorowych, pomimo tego, że okrojony mocno, ledwo mieścił się na scenie i przy ołtarzu z tyłu. Orkiestra, o ile dobrze mi się wydaje, mieściła się na górze, w galerii chóru, a na środku nawy głównej ustawił się pan z kamerą, która rejestrowała cały spektakl i przenosiła go na telebim ustawiony przed kościołem, na dworze, żeby wszyscy, którzy nie zmieścili się do kościoła, mogli sobie oglądać Francesca - za darmo - na ekranie. Pogłos był, ale ja albo nie zwracałam na niego uwagi, albo zachwycałam się tym, jak pięknie niesie się głos i jak potężnie to wszystko brzmi. Wyraźne problemy mieli oświetleniowcy - zapewnie nie mieli kiedy wypróbować sprzętu, bo podczas spektaklu oświetlenie zmieniało się, migało, tu jaśniejsze, tu ciemniejsze... Mikroporty trochę trzeszczały, ale w porównaniu z próbą, było naprawdę okej. No i o ile mnie pamięć nie myli, żaden nie wysiadł.
Na samym początku, podczas frankowej pianinkowej uwertury, Francesco - Dziedzic wszedł na scenę i usadowił się na schodkach na samym jej brzegu, po czym, rozmarzony i rozanielony, jął wpatrywać się przed siebie i śnić Bóg-jeden-wie-o-czym. W następnej scenie zespół okrojony był do absolutnego minimum, czyli do Antonia, Bernarda, Martina i do dziewcząt - Marty Proskień, Gosi Regent, a także Agnieszki - Magdy Smuk. Wesoła kompania dawała z siebie wszystko w dopingowaniu Francesca do śpiewania, przez co nie odczuwało się pustki spowodowanej brakiem tła, zresztą pląsy i flirty Franka i Beatrycze (wspaniale granej tego dnia, jak pewnie już wszyscy wiedzą, przez Anię Urbanowską) nie wymagają w ogóle żadnego tła, bo pochłaniają sobą całą uwagę. Przy wejściu Andrzeja Śledzia Franek nie próbował wcisnąć Bei swojego instrumentu, dowodu beztroskiej zabawy, tylko zatrzymał go pod pachą i trzymał przez cały czas. Beatrycze, z początku zmieszana, szybko zaczęła partyzancko przedrzeźniać pana Bernardone, i tu nastąpił maleńki zgrzyt, zresztą jedyny tego wieczoru - Ania zmieniła minę na zakłopotaną i znieruchomiała jeszcze zanim pan Śledź się odwrócił i ją zobaczył. Wybaczam bez żadnego szemrania, bo była ona tak wspaniała tego dnia, że chylę przed nią czoła, ale mimo wszystko notuję z kronikarskiego obowiązku. Na słowa ojca "Zatem - licz na siebie!" Łukasz rzucił mu przelotny uśmiech, który natychmiast zniknął, a który mówił bardzo wyraźnie, że synowi nie w smak takie poczucie humoru jego kosztem.
Na temat "Miłości - niespełnienia" rozwodzić się nie będę, bo wszyscy zobaczą to - już zresztą pewnie zobaczyli - na nagraniach, od siebie dodam tylko, że jestem absolutnie zachwycona tą sceną i grą zarówno Francesca, jak i Beatrycze - ich relacja była pięknie rozegrana. Wielkie brawa dla Ani za wykonanie i odegranie tej jednej z najpiękniejszych pieśni ze spektaklu.
Dalej, w scenie targu, rodzeństwo Offreduccich wybiegło najpierw ze sceny w nawę, goniąc za sobą, i wróciło dopiero, kiedy zawołała ich do siebie Ortolana. Szalenie podobał mi się w tym numerze Krzysiek Żabka, tym samym do reszty zaskarbując sobie moją sympatię - był po prostu przeucieszny. Renia podobnie, ona zresztą podoba mi się w tej scenie od samego początku i tym razem nie było inaczej. Największą nowością tu była dla mnie Klara Doroty Białkowskiej (Krukowskiej? Nie jestem pewna, jak powinnam pisać), którą widziałam w piątek pierwszy raz, a która z miejsca podbiła mnie swoją subtelną, niejednoznaczą i skomplikowaną psychicznie kreacją, widoczną już w tej prostej scenie.
Wojna bez żadnych zmian od strony technicznej, poza widocznie mniejszym zespołem. Wspomnę tylko o drobiazgu, który mnie niezmiernie ujął, mianowicie już po "Boże, coś Asyż," gdy wszyscy panowie z grobowymi, zdeterminowanymi minami ustawiają się w szyku i naciągają na twarze kaptury, Andrzej Śledź pobłogosławił na odchodnym syna, kreśląc mu nad głową znak krzyża. Francesco nie zareagował - patrzył tylko prosto przed siebie, wyglądając nieznanego. Sama choreografia wojny nie uległa zmianie, widać było jedynie, że panowie ledwo się mieszczą, zresztą na takiej małej scenie to nie dziwota. Dzidy zahaczały raz po raz o wiszące u góry reflektory i o mały włos nie zarysowały ścian i obrazu wiszącego z prawej strony ołtarza, jednak dzięki sprawności naszych panów udało się uniknąć szkód na kościelnym mieniu. Nie muszę dodawać, że miny podczas tej choreografii były po prostu rozbrajające, bo tak jest zawsze, a z tak bliska była to podwójna uciecha.
Klatkę zrobiono inaczej, niż w Kwidzynie, ponieważ ustawiono panów nie przed sceną, a naokoło niej, zostawiając czwartą ścianę odsłoniętą. Część z aktorów tworzących "pręty" klatki miało po dwie dzidy, gdyż zabrali je od pojmanych i siedzących w zamknięciu jeńców. Francesco położył się z lewej strony, reszta asyskich towarzyszy - Martino, Angelo, Antonio oraz Bezimienny Asyżanin grany przez Marcina Tafejko - usadowiła się na środku. Strażnik nam się zmienił - zamiast Piotra Plichty wystąpił student, którego imienia niestety nie znam, i liczę na to, że mnie ktoś z forum poratuje w tej materii W każdym razie swój tekst o zamykaniu pysków zaśpiewał, nie - jak to zwykle bywało - zadeklamował z chrypą, co wyszło fajnie, po prostu... inaczej. Wchodzi Beatrycze i... tutaj jestem zmuszona bić pokłony przed wszystkimi, którzy brali udział w tej scenie, z Anią i Pawłem Bernaciakiem na czele - zagrali po prostu wyśmienicie, wszystko było tak prawdziwe, że aż bolało. No i Łukasz... niesamowity, szalony, obłąkany, tym razem nie było żadnego zażenowania i widocznej improwizacji w ruchach, był za to wzrok mrożący krew w żyłach i całkowite zapamiętanie się w swoich niezrozumiałych wynurzeniach. Tu zaszedł Beę od tyłu i przewracał oczami tuż przy jej twarzy, tu roześmiał się cicho, kołysząc się tuż nad towarzyszami, tu rzucał jawne wyzwanie strażnikowi, odskakując od niego i rzucając szydercze spojrzenia raz po raz... Coś się w nim działo, coś, czego sam nie rozumiał, więc postanowił po prostu dać się ponieść temu wszystkiemu, co gotowało się w jego wnętrzu. Nie mniej ciekawe były reakcje wszystkich naokoło - pełne konsternacji i troski spojrzenia Bei, zaciekawiono-znudzono-obojętne spojrzenia towarzyszy mówiące, np w przypadku Kaliszuka, "A temu znowu zaczyna odwalać...", czy wreszcie pełne wyrzutu i cichego gniewu spojrzenia Pawła Bernaciaka. Zresztą, co ja wam będę opowiadać, zobaczycie już niedługo sami, jak tylko film zrzuci się z kamery na komputer i Goldi podzieli go na części. Ja nie potrafię tego opowiedzieć... Dodam tylko, że na koniec wszyscy już patrzyli na Francesca z wyraźnym wyrzutem, a już szczególnie Antonio, zły za nieszczęście swojej załamanej siostry. Dziadu natomiast, kiedy wszyscy wychodzili, oglądał się jeszcze za siebie i dookoła z zagubionym wzrokiem, jakby nie rozumiejąc, gdzie jest, co się dzieje, czemu i dokąd oni wszyscy idą. Krótko mówiąc - ta scena to był jeden, wielki majstersztyk.
Więcek i Śledź mieli trochę problemów z wnoszeniem wozu na scenę z pomocą panów techników, przez co początek sceny nieco się opóźnił, ale potem było już wszystko w porządku. Gdy pan Bernardone zaczął ubierać Beatrycze w swoje tkaniny, rzucił białym welonem wzdłuż nawy głównej. Po raz kolejny wielkie brawa dla Ani, która była wspaniała, nawet, jeśli nie mówiła ani słowa. Gdy wrócili żołnierze, Bernardone przycisnął głowę syna do piersi, a ten szedł tylko przed siebie, prowadzony przez matkę, nie widząc i nie słysząc niczego. Z letargu wyrwał go dopiero tekst o uczcie weselnej - wówczas Łukasz rzucił na swojego "ojca" spojrzenie tak lodowate, zrezygnowane i zniechęcone, że aż dziwne, że pan Bernardone z miejsca nie zmienił się w popiół. Nie chciał też wstać i wyjść na spotkanie Beatrycze, żeby spojrzeć jej w oczy - Pika siłą musiała stawiać go na nogi. Kiedy już oczy młodych się spotkały, nie sposób opisać emocji, które zaczęły malować się na twarzy Łukasza - dość powiedzieć, że były piękną mieszanką smutku, żalu, bólu, że musi zranić tę dziewczynę. Ania już-już chciała z radości objąć jego głowę... Niestety, niemożliwe, on jej nie kocha. Piękne.
Z transu wyrwało mnie dość niefortunne zabranie beli sukna z wozu Bernardone, gdyż w swoim entuzjazmie Łukasz zwalił też z niego inną belę materiału, którą podniósł i również ofiarował z wielką radością trędowatemu. To sprawiło, że z wozu poczęły sypać się niesforne, pragnące wyraźnie wolności materiały, które panowie Śledź i technicy szybko próbowali pozbierać.
Bal maskowy - bez żadnych zmian i wpadek, za to rozegrane po prostu wyśmienicie. Pod koniec, kiedy Antonio i Francesco tracą nad sobą kontrolę, panowie rzucili się na siebie z taką dziką furią, że naprawdę się przestraszyłam, że Bernardo nie zdąży chwycić swojego przyjaciela i powstrzymać go od przyłożenia solidnie Antoniowi. Wejście Ani - wspaniałe, co tu się dużo rozwodzić. Kiedy już pocałowała Francesca i uciekła wraz z pozostałymi, Dziadu zaczął się śmiać, odwrócił się do Bernarda i rozłożył do niego ręce, a kiedy i ten go - z wahaniem - opuścił - rzucił się, wciąż śmiejąc się obłąkańczo, na podłogę.
"Korona" wyszła absolutnie cudownie. Na wstępie Łukasz potrząsnął czapką i skupił się na dzwoneczkach podobnie, jak zrobił to na tamtym pamiętnym marcowym spektaklu, co wywarło piorunujące wrażenie, a dalej było tylko lepiej, choć wszystkie te emocje targane Frankiem zostały przedstawione bardzo subtelnie, aż do końcowego refrenu - tylko błysk w oku, niewyraźny uśmiech, który nie miał w sobie nic z wesołości, i nerwowe pocieranie dłoni... i narastajaca rozpacz, aż do finału, załamania głosu, całkowitego utracenia kontroli nad sobą, cicho, błagalnie wykrzyczane pragnienie śmierci i uwolnienia od psychicznej tortury. Wielkie, wielkie brawa, to było absolutnie przepiękne. Dziadu zmienił pod koniec melodię, wszedł niżej, niż zazwyczaj, ale że śpiewał świetnie przez cały utwór, ciężko było powiedzieć, czy było to umotywowane dyskomfortem w głosie, czy po prostu nagłym napadem weny.
Kłótnia z ojcem pełna emocji ze strony całej trójki, było po prostu idealnie - nawet, jeśli maleńka scena i przestrzeń ołtarza nie pozwalały na wiarygodną ucieczkę-gonitwę w wykonaniu ojca i syna. "Ja dałem mu belę sukna!" zostało wyśpiewane przez Łukasza z pewnym strachem przed przyznaniem się do winy i przed reakcją ojca, co wyszło bardzo przekonywująco. Wielbię w tej scenie Grażynę Drejską, zresztą jest ona fenomenalną Piką i wczoraj miała rewelacyjny spektakl. Do repertuaru powróciło "Co mi do tego!" zamiast "Co w tym dziwnego!"
W scenie sądu Tomek Czarnecki rzeczywiście zastąpił Bernarda Szyca jako biskup Guido, a chociaż nie mogłam go sobie wcześniej wyobrazić w tej roli, wypadł naprawdę dobrze, śpiewał odpowiednio nisko i emanował całą swoją postawą iście biskupim autorytetem i surową, ale sprawiedliwą godnością. Umiejscowili go na rzeźbionej w łódź ambonie naprzeciwko sceny, co dodało scenie i postaci ciekawego symbolizmu, ale co było dość niefortunne dla widzów siedzących w pierwszych ławkach z prawej strony, którzy nie mogli go niestety dobrze widzieć.
Ucharekteryzowany był zresztą tak, że gdybym nie wiedziała, że to on, miałabym poważne problemy z rozpoznaniem go, i bardzo dobrze, bo to nie czyniło dziwnym pojawienia się nagle tego samego aktora jako Morico w "Braciach." Co do samej sceny - kolejna perełka, zaśpiewana i zagrana po prostu cudownie, przejmująco, wzruszająco... Miałam ciarki na plecach. I nie odsłoniło się nic, co nie miało być odsłonięte, biskup Czarnecki nie rzucił też ukradkowego spojrzenia w tył, by sprawdzić, czy wszystko aby jak należy i czy przyzwoitość w miejscu świętym została zachowana
"Kamienie" bez żadnych zmian w tekście i wpadek, dało się za to wyraźnie odczuć brak Anny Andrzejewskiej w zespole - jej kwestie śpiewały inne koleżanki, stojąc na blokach naokoło ołtarza. Brakowało mi jej charakterystycznego głosu. Łukasz po prostu rewelacyjny i przeucieszny, Dorota również szalenie mi się w tej scenie podobała, podobnie, jak Ewa Gierlińska. Dyrygowanie atakującymi go paniami wyszło Dziadkowi naprawdę... ekhym... krejzolsko, to chyba odpowiednie słowo i lepsze określenie nie przychodzi mi do głowy "Dziękczynienie" odbyło się pod znakiem drapania się rytmicznie w głowę i przezabawnego tańca z miną parodiującą głębokie zamyślenie. Podczas tych dziwacznych pląsów Dorota klęczała z lewej strony sceny, niepewna, co robić i tuląca do siebie bochenek chleba. Przy deklaracji, że Franciszek życiem Bogu odpłaci, Dziadek uderzył się mocno w pierś w celu podkreślenia swojego nowego paktu, a kiedy zobaczył wreszcie podchodzącą do niego nieśmiało Klarę, bardzo się zmieszał i poczuł się wyraźnie rozdarty między pustym żołądkiem a obawą przed zbliżeniem się do kobiety. Wygrał żołądek, choć z powodu schodków na środku Klara-Dorota i tak zachowała bezpieczny i przyzwoity dystans, pozwalając tym samym Frankowi najeść się w spokoju sumienia Nie było wskazania ręką na machające stopy Klary, było za to wyraźnie zdumione i rozbawione na nie spojrzenie, i cała rutyna machania rękami i nogami wyszła przeuroczo, łącznie z końcową próbą zbliżenia się w wykonaniu Klary i nerwowego odskoku w wykonaniu Dziedzica. Jest chyba coś w tekście Diabła z Drogi Krzyżowej, że "Ty tak naprawdę boisz się miłości/To strach twój złożył wieczny ślub czystości!" ^^ Dalsze dowody na poparcie tej kwestii też się znalazły, ale nie wybiegajmy za bardzo do przodu.
"Jestem szczęśliwy" tak, jak to zapamiętałam z innych Łukaszowych spektakli, czyli z ujmującą, prostą, bezpretensjonalną radością, błogością i czułością nowożeńca podczas miesiąca miodowego, spędzanego z jego ukochaną Panią Biedą. Piękne. Mały fragment, a jak łapie za serce...
Kocham gwiazdorski uśmiech Tomka Więcka, gdy oświadcza, że właśnie rozdał majątek, a teraz rozdadzą fortunę XD "Bracia" wyszli, jak zwykle, czyli ujmująco, zabawnie, uroczo. Kocham tę gromadkę, każdego z osobna i wszystkich naraz. Przeszkadzały mi tylko okulary u Aleksego Perskiego, które nieco psuły otoczkę historyczną... Poza tym, wszystko, jak być powinno, z wielką dawką humoru i pozytywnej energii aż bijącej w oczy. Później, podczas "Idźmy głosić," wytworzył się piękny klimat refleksji i jedności - każdy z zebranych braci miał w oczach Boga i powołanie. I nie zauważyłam żadnych dziwnych czynności ze strony braci Leona i Rufinka - nie było tym razem żadnego kręcenia palcem i zamiatania sceny
Podczas swojej rozmowy Klara i Pacyfika usiadły na schodkach na brzegu sceny, co pozwoliło mi podziwiać subtelną grę Doroty w całej swej okazałości - po raz kolejny mnie sobą zachwyciła, jest taka... niejednoznacza. Nie ma w sobie tego niewzruszonego spokoju i siły, jaką pamiętałam u Natalii, była raczej zdeterminowana, ale i nie pozbawiona wątpliwości i pewnej słodko-gorzkiej zadumy, a także młodzieńczego buntu, co nie było bez znaczenia. Jeśli chodzi o Renię, zagrała równie dobrze, jak zawsze, brakowało mi tylko zmodulowania głosu "na starą babcię" podczas "i nie stary!" - nadrobiła za to wymianą spojrzeń z Klarą, kiedy zaczęła śpiewać Ortolana. Te spojrzenia mówiły jasno "Nie kłóć się z nią, nie warto, ona i tak wie swoje."
"Bieda upokorzona" to zdecydowanie jedna z moich najukochańszych scen - wyszła w piątek bezbłędnie, jeden tylko Wisło rzucał się z tyłu dość słabo, a właściwie wcale, pokazał pazur dopiero podczas śpiewania swoich kwestii i kiedy Francesco zwracał się bezpośrednio do niego. Bracia byli wkurzeni, zmęczeni i sfrustrowani, Dziedzic słuchał za to ich skarg z rosnącą radością, jak gdyby każdy cios wymierzony w jego współbraci był aktem niesłychanej łaski i on im tego z entuzjazmem zazdrościł. Później jednak "Chwalmy Pana!" zabrzmiało z wyraźną, acz delikatną przyganą i napomnieniem, które stawało się bardziej wyraźne, im dalej Łukasz zapuszczał się w wyliczanie męki pańskiej. Pozostał jednak ojcowsko wyrozumiały, zwłaszcza w stosunku do Jana, który pod koniec rzeczywiście okazał skruchę, ale widać było, że nie jest do końca przekonany i targają nim na przemian wątpliwości i wyrzuty sumienia za swoje chwile słabości. Bardzo trafna zapowiedź tego, co nastąpi w drugim akcie.
Podczas sceny u papieża nastąpiła zamiana miejsc - bracia tym razem po lewej, kardynałowie (dwóch - zabrakło Marka Richtera i jego kwestie śpiewał Tomasz Fogiel) po prawej. Papież Wester III usadowił się w fotelu, w którym zazwyczaj zasiada ksiądz na mszy, kiedy akurat nie ma nic do roboty, i stamtąd emanował papieską godnością, aczkolwiek nieco już sfatygowaną życiem i trudami urzędu. Zabrakło mi w tej scenie dreptania żołnierzy - rozumiem, że ograniczenia sceny i braki w zespole, ale szkoda, że zniknął ten piękny symbolizm. Papież nie wyszedł też dalej, niż przed stół na ołtarzu. Poza tym, wszystko bez zmian i mogłam się znowu zasłuchiwać w tej pięknie zaaranżowanej sekwencji muzycznej podczas recytowania Reguły.
Beatrycze i Bernardone w kościele - zachowano tu wnoszone przez siostrzyczki świeczniki, chociaż z oczywistych względów mniej i zostały wyniesione wcześniej, niż pamiętam, bo już po kwestii Beatrycze i przed drugą kwestią Piotra Bernardone. Z rozpaczą, z jadem, z nienawiścią i żalem - idealnie, zwłaszcza Ania błyszczała w tej scenie.
Szalenie podobał mi się Rafał Ostrowski w scenie zawiadamiania Franka o losie Klary - miotał się, biegał, machał rękami, widać było, że ledwo powstrzymuje się od tego, żeby chwycić ukochanego Ojca za ramiona i potrząsnąc nim porządnie raz czy dwa. Dziadu zachował spokojną i błogą twarz cały ten czas, a kiedy Rufinek uspokoił się i dołączył do modlitwy, Łukasz rzucił mu dyskretny uśmiech, zadowolony z tego, że jego niesforny braciszek wreszcie zaufał woli Pana i poddał jej się.
"Zaślubiny"... nie no, kocham i wielbię, i słuchać mogę bez końca, zwłaszcza tak zagranych i zaśpiewanych. Nie widać było co prawda ucieczki Klary i Pacyfiki - pojawiły się za braćmi bez żadnego preludium, zresztą ustawiły się tak, że nie widziałam twarzy Klary zza czupryny Bacajewskiego - ale i tak cała ta scena chwytała za serce i wzruszała, zwłaszcza dzięki subtelnej grze Dziadka. Na koniec, tuż przed ścięciem włosów, Łukasz zrobił to, co absolutnie uwielbiam w jego interpretacji - spojrzał dyskretnie na Bernarda i małym, ledwo dostrzegalnym gestem skinął głową, komunikując, że oto nadszedł czas. Potem, kiedy patrzył na Klarę, w jego spojrzeniu malował się tuzin różnych emocji.
"Ścięcie włosów" - kolejny majstersztyk i kolejna scena, w której czułam niewymowną wdzięczność za Klarę Doroty. Rozegrała to przepięknie - w tak krótkim czasie przeszła całą drogę od wątpliwości, strachu i pewnego smutku po całkowitą pewność i spokój ducha. Zerkała od czasu do czasu w bok, na Pacyfikę (raz musiała w tym celu odgarnąć rękaw Łukasza, który raz za razem opadał jej na twarz), na przemian martwiąc się o nią, szukając u niej otuchy, a także - w końcu - by przekazać jej własny spokój i pewność. Renia i Tomek Więcek jak zwyke wspaniali, szalenie podobało mi się to, jak Pacyfika uspokaja się stopniowo z płaczu i ona również odnajduje wreszcie pewność, że to, co zrobiły, jest słuszne. Łukasz całkowicie pochłonięty był ścinaniem włosów Klarze, a na jego twarzy malował się - m.in. - subtelny żal, że to jedyna sposobność, żeby zbliżyć się do tej kobiety, ale i pewien strach przed własnym do niej uczuciem.
Wejście Martina, Antonia, Beatrycze oraz żołnierzy zadziałało na mnie jak kubeł zimnej wody i wyrwało z zadumy równie skutecznie, jak postaci na scenie. Wyszło rewelacyjnie - Dorota rozegrała "Deo Gratias" absolutnie wspaniale. Ujęła mnie też gra spojrzeń pomiędzy Frankie a Beatrycze, którą targały wyrzuty sumienia za to, co zrobiła, a także miłość do Francesca - kiedy ten wraz z pozostałymi śpiewał "Deo gratias," zatopiony w modlitwie, chciała podejść do niego, objąć jego twarz, ale w ostatniej chwili - widząc, że teraz dla niego nie istnieje i że ten widzi już tylko Boga - uciekła, zrozpaczona. Muszę też napisać o jednej rzeczy, która mnie zachwyciła - podczas śpiewania Klary i napadu żołnierzy na zebrane siostrzyczki, Łukasz nagle zaczął drżącymi rękami zbierać z ziemi ścięte włosy Pacyfiki, jakby były delikatnym skarbem, po czym przytulił je do piersi i trzymał aż do końca sceny. Możliwe, że było to podyktowane względem praktycznym - jako, że nie było przerwy tak, jak w Kwidzynie, ktoś te włosy musiał posprzątać przed "Różami na śniegu" - ale i tak wyszło rewelacyjnie.
Niby w spektaklu przerwy nie było, ale ja ją jednak zarządzam, bo potrzebuję nieco oddechu przed zrelacjonowaniem wydarzeń z aktu II - a w tym czasie, kiedy piszę te słowa, Goldi dzieli nagrany w całości spektakl na fragmenty do wstawienia na YT, więc możecie się ich spodziewać już niedługo.
Ostatnio zmieniony przez Draco Maleficium dnia Nie 23:32, 02 Sie 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Dosia
KMTM
Dołączył: 28 Paź 2008
Posty: 353
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Gdynia
|
Wysłany: Nie 14:53, 02 Sie 2009 Temat postu: |
|
|
Student nazywał się Paweł Mielewczyk ( IV rok studium )
|
|
Powrót do góry |
|
|
elas13
Dołączył: 01 Sie 2009
Posty: 25
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: prowincja
|
Wysłany: Nie 20:12, 02 Sie 2009 Temat postu: |
|
|
Dzięki za fantastyczne fragmenty i czekam na więcej :oops:Dzięki Wam mogę mieć taką masę informacji o spektaklach,zaglądam na Wasze forum b.często ale dopiero dziś nie mogłam się powstrzymać i musiałam ,,dać głos". Wieeelkie Dzięęęki- Ela
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kuncyfuna
Admin (KMTM)
Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 6841
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ...z prowincji.
|
Wysłany: Nie 20:45, 02 Sie 2009 Temat postu: |
|
|
Moja recenzja zapewne nie będzie specjalnie długa i szczegółowa, bo Draco zawarła w swojej większość tego, co chciałam napisać, no ale coś tam spróbuję wypocić
Bardzo się cieszę, że udało nam się wejść na próbę i zobaczyć wszystko "od kuchni". Dzięki temu później lepiej oglądało się spektakl.. I fajnie było wiedzieć np. dlaczego daną scenę ustawili tak, a nie inaczej. Próby to fajna rzecz - powiedziałam ja To, co muszę dodać to (jeśli chodzi o próbę): Ania GENIALNIE zaśpiewała "Kocham go".. To było zdecydowanie najlepsze wykonanie tego utworu przez Anię, jakie słyszałam. Poza tym Więcek brzmiał jakoś tak inaczej.. Nie potrafię powiedzieć jak, ale jakoś tak no. Fajnie. Na spektaklu już tak nie było.. tzn też było fajnie, ale było właściwie tak samo jak zawsze, a nie inaczej... yh. chyba się zamotałam.. Z rzeczy "próbnych" (próbowych? ) to już chyba wszystko, więc przejdę do spektaklu. ..acha.. robiłam podczas próby sporo zdjęć (wprawdzie większość jest rozmazana - akotrzy niestety się ruszali.. ale się starałam ). Wstawię je gdzieś, jak wrócę do domu.. (zapewne w okolicach weekendu).
Jeśli chodzi o spektakl.. Draco dobrze to określiła: było inaczej, nawet pomijając samą scenerię, maleńką scenę, zmiany w ustawieniu poszczególnych scen i mniejszy zespół, ale minimalna odległość jaka była między publicznością a aktorami sprawiła, że oglądało mi się ten spektakl trochę inaczej i z innej perspektywy niż zawsze. Patrząc na to, co się działo na próbie, spodziewałam się dużej ilości wpadek, a na samym spektaklu tych właściwie nie było. Bardzo cieszę się, że zrobili porządek z nagłośnieniem, bo tak jak na próbie (zwłaszcza w scenach zbiorowych) pogłos dawał się we znaki i tak jak momentami nawalało po uszach (mało subtelne, ale najlepiej pasujące określenie..), tak podczas spektaklu chyba ani razu nie zwróciłam uwagi na to, że coś jest nie tak pod tym względem. Parę razy miałam wrażenie, że orkiestra (albo nagranie.. whatever:) ) brzmi jakoś inaczej. Jeśli chodzi o oświetlenie, to szczerze mówiąc nie zauważyłam, że coś było nie tak..
Co do aktorów:
Łukasz pokazał się świetnie i kompletnie wynagrodził mi niezbyt udany spektakl w lutym. Aktorsko naprawdę był genialny: Korona (a szczególnie sam początek) i DK wyszły mu obłędnie! Równie rewelacyjnie wypadł w Klatce - spojrzenie na Strażnika mnie zmroziło (przynajmniej na próbie.. na spektaklu siedziałam niestety w takim miejscu, że Łukasz w tym momencie był odwrócony). Jedyne do czego mam zastrzeżenie, to Ścięcie włosów. Mam wrażenie, że Łukasz obcina Klarze włosy dla samego obcięcia.. Trochę za mało emocji w tym momencie, jak dla mnie. I to w zasadzie jedyna uwaga. Wokalnie momentami widać było, że ma lekki dyskomfort, ale bardzo dobrze z tego wybrnął zmieniając melodię w niektórych momentach, dzięki czemu zgrabnie pozbył się kilku gór. Parę razy z niedyspozycji głosowej wybrnął aktorsko, w efekcie czego wszystko wypadło przekonująco i można było tego nie zauważyć (..i zapewne 99% widowni nie wyłapała, że coś było nie tak). Poza tym, genialnie wybrnął z sytuacji z dawaniem trędowatemu materiału, czy momentu z motylem w Drodze Krzyżowej - ta próba złapania stworzonka w ręce, a następne wyciągnięcie dłoni wypadło naprawdę przekonująco i dopełniło klimat tej sceny. Ogólnie Łukasz miał naprawdę dobry występ i gorące owacje zdecydowanie mu się należały.
Jeśli chodzi o Anię Urbanowską, to szczerze mówiąc trochę przeszkadzało mi nieznaczne otwieranie i zamykanie ust w paru scenach.. No i motyw z wyprzedzoną reakcją o którym pisała Draco. Poza tym Ania jak zawsze była świetna. Ze spektaklu na spektakl śpiewa coraz lepiej.. "Kocham go" przepiękne!!!
Dorota Białkowska. Zdecydowanie moja najulubieńsza Klara.. Uwielbiam oglądać ją w tej roli. Jej Klara wiele znaczących niuansików i gestów, nie jest jednoznaczna. Widać u niej zarówno oddanie, jak i niepokój, lęk czy po prostu zwykłą obawę. W ścięciu włosów jest po prostu rewelacyjna... To jak spogląda na Pacyfikę ze smutkiem i ogólnie zmiany jakie dzieją się na jej twarzy są nie do opisania. W zasadzie mogłabym tak napisać o każdej scenie z jej udziałem.. Kiedy gra Dorota, Klara staje się moją ulubioną postacią (poza Frankiem). Amen.
Poza tym:
Pani Drejska bardzo podobała mi się w scenie tuż przed wojną i w sądzie. Miała łzy w oczach i widać było, że syn jest jej całym światem i że bardzo się o niego martwi.
Robert Kampa w scenie dołączania braci do zakonu, jeszcze podczas partii Więcka, chodził między ludźmi zbierającymi pieniądze i patrzył ze zdziwieniem i lekkim niesmakiem na ich zachłanność, dzikość i pewną agresję w tym, jak rzucali się na monety. Możliwe, że robił to też w teatrze - ja widziałam to pierwszy raz i bardzo mi się podobało.
Renia jak zawsze rewelacyjna (co już pisałam...). W ścięciu włosów i różach aż serducho się ściskało, jak na nią patrzyłam. Podoba mi się relacja między nią, a Klarą we "wktórce będziesz...", przy kwestii Ortolany.
Rafał Ostrowski pod koniec pierwszego aktu cudownie się miotał, biegał i wahał.. a potem równie cudownie się uspokoił i opanował. Nadal uważam, że jest wprost stworzony do tej roli i nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek inny mógł ją grać... Uwielbiam jak śpiewa (krzyczy?) "Dobrze, dobrze, dobrze!" w egzorcyzmach. Jest tak bardzo przejęty.. no cudo! Znowu się powtórzę, ale kocham Jego Rufinka.
Tomek Czarnecki bardzo dobrze sprawdził się w roli biskupa. Wprawdzie niesforny guzik przysporzył mu sporo emocji (zresztą nie tylko jemu.. ja też zaczynałam panikować i nachodziły mnie czarne myśli w stylu "Łukasz nie zdąży się przebrać"), ale naprawdę wypadł w tej roli świetnie, zaledwie pod względem wokalnym jak i gestowo-aktorskim. No i pierwszy raz widziałam w miarę dokładnie jego Diabła (..w teatrze zazwyczaj nie widzę nic poza cieniem i skrzydłami..). To, co mogę powiedzieć, to że Tomek jest w tym wydaniu tak samo genialny aktorsko, jak głosowo.
Bardzo podobał mi się Paweł Bernaciak pod koniec Klatki i w Balu. Jego spojrzenia na Franka były pełne wyrzutu i swego rodzaju nienawiści.. (może nie tak dosadnie, ale wiadomo o co chodzi). Relacja z Beą też wyszła pięknie.
Szaleni Mnisi wymiatali, mówiąc krótko i dosadnie, a Krzysiek Wojciechowski już w ogóle przeszedł samego siebie. Nie chciałabym, żeby mi się przyśnił którejś nocy w tym wydaniu
Paweł Mielewczyk mi się podobał, aczkolwiek trochę ciężko było się przestawić, bo jednak ton Piotrka Plichty wrył się dość dosadnie w moją pamięć. No ale Paweł poradził sobie w tych rolach i był przekonujący, także było naprawdę dobrze.
Marka Kaliszuka rozsadzało. Naprawdę. Poproszę TĘ kwestię na każdym przyszłym spektaklu, właśnie w takim wydaniu, jak w piątek.
Tomek Gregor... Kocham ten głos w tym spektaklu, a scena przed DK to już w ogóle (mój) odlot...
I jeszcze wielkie brawa dla wszystkich panów biorących udział w scenie wojny. Zmieszczenie się (..i nie zrobienie sobie krzywdy przy okazji) na tak "obszernej" powierzchni jest nie lada sztuką. Cisnęli się jak mogli, ale dali radę
SPOILER: chciałam jeszcze dodać, że z zapartym tchem czekałam na magiczny moment DK w którym Franek po cichaczu sięga do kieszonki i niestety nie doczekałam się Franek tym razem nie był samowystarczalny i w następnej scenie Angelo wysmarował zarówno rączki, jak i nóżki (co swoją drogą dość się rzucało w oczy, bo Marek K. farby nie szczędził i krew się lała prawie jak w Sweeneyu ). KONIEC SPOILERU
Trochę szkoda, że w Ecco il Sancto! nie było pajacyków, bo uwielbiam na nie patrzeć, ale z drugiej strony na scenie by się nie zmieściły, a nie jestem pewna czy rozwiązanie zaproponowane podczas próby wypaliłoby w praktyce, więc może dobrze, że jednak z tego zrezygnowano...
Jeszcze jedna rzecz, do której mam zastrzeżenia, to pojawienie się Reni w Ecco il Sancto. Zdaję sobie sprawę, że zapewne 99% widowni nawet nie skojarzyło, że to ta sama aktorka, co "Pacyfika", ale jednak trochę psuło to obraz samej postaci (tym bardziej, że Renia miała w tej scenie właśnie kostium Pacyfiki o ile się nie mylę...).
Miało nie być obszernie, ale jak zawsze nie bardzo mi to wyszło.. W sumie chciałam napisać o jeszcze paru osobach, ale mogłoby się to skończyć na opisaniu wszystkich osób występujących na scenie.. Ogólnie wszyscy byli niesamowici i naprawdę należą im się wielkie brawa za tak genialny spektakl w niełatwych warunkach. Mimo tego, że ten spektakl pięknie wypadł w kościele i atmosfera była niesamowita, to jednak wolę wersję teatralną. Teraz czekam na spektakl takiej samej jakości właśnie w warunkach teatralnych... ...i w wygodnym niebieskim fotelu w pierwszym rzędzie, bo przyznam że tylne partie mojego ciała odmówiły posłuszeństwa już w okolicy połowy I aktu...
PS. Niewykluczone, że jeszcze dodam co nieco parę razy, bo jak zawsze zapewne zapomniałam o czymś napisać...
Ostatnio zmieniony przez Kuncyfuna dnia Pon 11:29, 03 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
ola
KMTM
Dołączył: 20 Maj 2008
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: czarna dupa
|
Wysłany: Nie 21:27, 02 Sie 2009 Temat postu: |
|
|
Kuncyfuna napisał: |
Jeszcze jedna rzecz, do której mam zastrzeżenia, to pojawienie się Reni w Ecco il Sancto. Zdaję sobie sprawę, że zapewne 99% widowni nawet nie skojarzyło, że to ta sama aktorka, co "Pacyfika", ale jednak trochę psuło to obraz samej postaci (tym bardziej, że Renia miała w tej scenie właśnie kostium Pacyfiki o ile się nie mylę...).
|
Renia zawsze była w tej scenie przeciez . z kostiumem pacyfiki bez wlosow
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1
|
|