Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Kuncyfuna
Admin (KMTM)
Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 6841
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ...z prowincji.
|
Wysłany: Nie 21:49, 02 Sie 2009 Temat postu: |
|
|
Tego szczerze mówiąc nie wyłapałam... i tak nie uważam, żeby to był dobry pomysł. Pacyfika jest zbyt ważną rolą, żeby robiła za tłum w zbiorówkach... to tak jakby Beę czy Klarę wsadzili do sceny sądu, czy gdziekolwiek indziej....
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
ola
KMTM
Dołączył: 20 Maj 2008
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: czarna dupa
|
Wysłany: Nie 21:52, 02 Sie 2009 Temat postu: |
|
|
Renia w sądzie tez jest. i przed sądem tez po kłótni ojca i franka
|
|
Powrót do góry |
|
|
Draco Maleficium
Moderator (KMTM)
Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 4374
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Z Anatewki
|
Wysłany: Pon 0:51, 03 Sie 2009 Temat postu: |
|
|
Owszem, jest, ale i w scenie sądu, i podczas kłótni rodziców, wciąż jeszcze jest Pacyfiką, córką Ortolany, a nie Siostrą Pacyfiką z zakonu Ubogich Pań w Świętym Damianie, i to nie przeszkadza tak bardzo. Tu muszę zgodzić się z Kunc, że jeśli już Renia musi być w zespole w "Ecco il Sancto," to niechby jej chociaż dali inny kostium, bo nawet mało spostrzegawczy widz zda sobie sprawę, że ta kobieta, która wymachuje palemką w tłumie, jest tą samą, która niedawno jeszcze siedziała w zakonnych murach i sadziła tam roślinki.
Dziękuję Dosi za zarzucenie imieniem nowego Strażnika I jeszcze bardzo serdecznie witam w naszych skromnych progach nową użytkowniczkę, Elas - dzięki za miłe słowa, zapraszam Cię bardzo serdecznie do poznawalni i napisania czegoś o sobie
A my lecimy dalej z moimi przydługimi wywodami - czas na drugi akt, który wcale nie był drugim aktem, bo nie było przerwy...
Jak już mówiłam, Łukasz w trakcie Deo gratias zdążył pozbierać ze sceny włosy Pacyfiki, zgrabnie wplatając to w interpretację aktorską, przez co mniej było do sprzątania przed "Różami na śniegu" - mimo to jednak przerwa między jedną sceną a drugą była dość długa, bo ustawienie ław i usadowienie się siostrzyczek zajęło trochę czasu. Jestem pełna podziwu, jak szybko Ania i Renia wskoczyły w swoje kostiumy - wprawdzie nie siedziały z siostrami od początku i weszły dopiero później, ale jednak czasu tam było niewiele. Zresztą, to dołączenie do sióstr po czasie wyszło bardzo ciekawie, bo wyglądało to, jakby Pacyfika wraz z Beą dopiero co wróciły do klasztoru po tym cudzie, którego przypadkiem były świadkami, przy czym obie były wyraźnie wstrząśnięte, każda na swój własny sposób. Ania zaśpiewała swoje kwestie - hipnotyzująco, lepszego określenia na to nie mam. Cicha i zrezygnowana rozpacz malująca się w jej oczach była wstrząsająca, od początku do końca. Renia po raz kolejny zachwycała swoją subtelnością i ciepłem, a także rozdarciem pomiędzy współczuciem dla Bei a radością z powodu Klary - jednym słowem, pięknie. Zresztą, "tło" nie pozostało dłużne, bo Łukasz i Dorota byli absolutnie zachwycający w tym, jak krótko i w prostych gestach oraz spojrzeniach zbudowali między sobą całą misterną, skomplikowaną relację uczuciową pomiędzy Klarą, spragnioną miłości i kontaktu ze swoim Mistrzem, a Francesciem, obawiającym się własnych uczuć do tego stopnia, że nie był w stanie nawet podać Klarze swojej dłoni. Każde z nich było porażone i zachwycone cudem róż na śniegu, a Dorota złamała mi serce tym, jak patrzyła na Franciszka, gdy ten z wyrazem zachwytu w oczach spoglądał na cud boży dziejący się przed nim i dla niego - ona wiedziała, co te róże oznaczają, rodziła się w niej nadzieja i miłość, on zaś, zdając sobie sprawę z tego, co się dzieje między nimi, zamknął się w sobie, przestraszył się, zbudował wokół siebie mur, nie pozwalając sobie nawet na chwilę słabości. Kiedy już-już miał dotknąć wyciągniętej w jego stronę dłoni Klary, cofnął nagle swoją własną, wstał, opanował się, ona zaś uśmiechnęła się w nieco wymuszony i zrezygnowany sposób - przed Franciszkiem postara się zachować pozory, ale zawód z powodu jego reakcji bardzo wyraźnie tam był. Pod koniec wszyscy już właściwie płakali - Ania szybko otarła łzy, odchodząc wraz z siostrami, Pacyfika wcześniej płakała ze szczęścia i współczucia na jej ramieniu, Klara nie wylewała wprawdzie łez, ale odchodziła zatopiona w smutnej zadumie, Francesco zaś oglądał się za nią i po jej wyjściu padł na kolana i pochylił się aż do ziemi i, wstrząsany drżeniem, przyciskał z całej siły złożone ręce do ust, jakby całym sobą starał się stłumić płacz i rozpaczliwie prosił Boga o - radę, przebaczenie za swoje uczucia, przewodnictwo, łaskę? Siedziałam i patrzyłam jak zahipnotyzowana.
Z zadumy i modlitwy wyrwał Franka kardynał Hugolino, który oznajmia, że ten oto obecny tu Eliasz obejmuje przewodnictwo nad Zakonem - nie sposób opisać spojrzenia, z jakim Krzysiek Wojciechowski wysunął się do przodu na te słowa, jego twarz stanowiła sobą idealny portret ogarniętego manią władzy i wielkości biznesmena. Efekt ten pogłębiały jego dłonie, które splótł pod brodą w geście nikczemnego kalkulowania. Zresztą, Krzysiek był tego dnia po prostu niesamowity i jego rap wypadł jeszcze bardziej demonicznie, niż to zapamiętałam. Potem, zamiast zejść od razu ze sceny, cała trójka rozmawiając obeszła ołtarz, dzięki czemu nie tłoczyli się w wejściu z wbiegającymi na scenę siostrzyczkami, tylko debatowali w mroku, dopóki nie zniknęli w wyjściu. Bardzo fajnie to wyszło i dzięki próbie wiedziałyśmy, czyj to był pomysł
Sadzenie kwiatków - ja już chyba zdążyłam zapomnieć, jak przeurocze są siostrzyczki i ich choreografia w tej scenie. Tu była sama słodycz, nic dodać, nic ująć, nie wyłączając wejścia Piki, która jednak wprowadziła nieco zadumy i smutku osamotnionej kobiety.
"Radość i smutek" - zdecydowanie jedna z najlepiej zagranych scen w całym piątkowym spektaklu. Obie panie były niesamowite, zarówno Dorota, jak i Ania. Ich gesty, spojrzenia, głaskanie się nawzajem, stanowiły piękny obraz trudnych relacji między tymi dwoma kobietami kochającymi tego samego mężczyznę, a apogeum emocji to była zwrotka Klary - "Ja wiem, siostro, że moje myśli znasz" - w wykonaniu Doroty było to otwarte przyznanie się do swoich uczuć względem Franciszka, w pewności, że Beatrycze i ona czują to samo, nawet, jeśli w inny sposób, i że mówiąc o tym otwarcie, Klara przyniesie swojej towarzyszce chociaż cień otuchy. Na jej słowa Beatrycze zawahała się - w wykonaniu Ani było to wielkie zaskoczenie, niejako odkrycie, że ona nie jest sama, że są inne sposoby kochania i że może to, co czuje Klara, istotnie jest ważniejsze i czystsze - i że może i ona jest w stanie się na to zdobyć, w Bogu znaleźć ukojenie. Tak odebrałam jej próbę pogłaskania Klary i późniejsze przyklęknienie - właśnie jako próbę naśladownictwa Klary i jej uczuć, a także jako rozpaczliwe starania, by znaleźć pocieszenie w Bogu i tym samym zbliżyć się do Franciszka, choćby w ten sposób. Trudno mi powiedzieć, czy to już był rozejm i chwilowe ukojenie dla Bei, ale wydaje mi się, że właśnie tak można to odebrać. Wielkie, wielkie brawa dla obu pań.
Trędowaci i Sebastian Wisłocki jako Jan - właściwie nie jestem pewna, co tu napisać o tej scenie, bo uwielbiam ją i tu zrobiła na mnie nie mniejsze wrażenie, niż w teatrze. Może tylko Seba wydał mi się nieco mniej widoczny i agresywny, niż zwykle, ale nie w sposób, który umniejszyłby jego kreacji, którą uważam całościowo za wstrząsającą. Jedna rzecz, która mnie absolutnie ujęła i rozbroiła, to spojrzenie i uśmiech, którym Łukasz obdarzył Jana - kryła się w nim miłość, czułość, niema prośba o przebaczenie i pojednanie. Skonfrontowany z tym Jan odkrył, że nie ma siły podnieść ręki na tego człowieka - przez to jedno spojrzenie cała scena zyskała świeżej, pięknej wymowy. Marka Kaliszuka rzeczywiście wściekłość rozsadzała tak, że hej - oby tak zawsze! Eliasz Wojciechowski ledwo stał w miejscu, widać było, że najchętniej przywaliłby Janowi w twarz i bracia musieli trzymać go w ryzach. Im bardziej Sebastian bluźnił, tym bardziej zawzięcie modlił się Franciszek, starający się trzymać swój gniew na wodzy i mieć w sobie tylko miłość, czułość, litość - te uczucia w końcu wygrały i to z nimi na twarzy pobiegł Łukasz przytulić rozpaczającego Jana.
Szaleni mnisi - słów mi brak. W piątek to byli nie tylko Szaleni, ale i Mroczni mnisi, ba, powiedziałabym - Mhrrrauczni, ale tak, jak mogą się właśnie śnić w najmroczniejszych koszmarach. Cała trójka była po prostu przerażająca - Tomkowi Podsiadłemu cała twarz drgała, kiedy dostał w ręce brewiarz, co natychmiast skojarzyło mi się z przemianą z dobrego brata-Jekylla w złego brata-Hyde'a XD Łukasz Czerwiński był niemniej obłąkany, ale prym bez wątpienia wiódł Krzysiek, który tak wariował z tym brewiarzem, że ja się go bałam, przysięgam. W pewnym momencie tak wywrócił oczami, że widać było same białka. Po prostu nie da się opisać tego, co wyprawiał - strach się bać. Rewelacja, siedziałam całkiem sparaliżowana.
"PREEEECZ!" zawsze wychodzi Łukaszowi tak, że ja podskakuję na siedzeniu i tracę oddech - nie inaczej było w piątek. Żałuję, że tuż po przegonieniu braci sznurem publiczność zaczęła klaskać - oczywiście Krzysiek i inni Szaleni zdecydowanie zasłużyli na brawa, ale jednak lodowata atmosfera wytworzona przez zrozpaczonego Łukasza trochę się ulotniła przez oklaski. Nie na długo jednak, gdyż scena biczowania - pomimo kręcenia z tekstem by Dziadu - była zagrana niesamowicie. Brak mi słów, żeby opisać jego spojrzenia, bezradne gesty, wreszcie bezsilny płacz, jaki wstrząsnął nim, gdy ułożył się na schodach - wówczas wręcz uderzył o nie głową, osunął się bezwładnie i tylko dał się ponieść własnemu zgorzknieniu, owładnięty bezsilnością i goryczą. Potem, gdy już się trochę uspokoił, podniósł głowę i zaszklonym wzrokiem wpatrywał się przed siebie, starając się zrozumieć - ten wzrok stopniowo zmieniał się ze zrozpaczonego w spokojniejszy, bardziej zrezygnowany... Aż nadszedł Filip, który czule i ostrożnie zaczął badać swojego duchowego Ojca - na jego dotyk Dziadu wzdrygnął się, ale pozwolił otrzeć sobie pot z czoła. Cała ta sekwencja była po prostu hipnotyzująca.
Nie inaczej było zresztą przy "Skowronku" - Ania osiągnęła tutaj szczyty szyderstwa i rozpaczy. Nie ma sensu się rozwodzić, przynajmniej nie teraz, bo nagranie będzie i najlepiej po prostu będzie, jak sami to zobaczycie - cała scena wyszła wspaniale i wielkie, naprawdę wielkie brawa dla Ani Urbanowskiej.
A także dla Doroty Białkowskiej za przepięknie zaśpiewaną i zagraną "Modlitwę o uśmiech" - było ślicznie i przejmująco, nic dodać, nic ująć.
"Egzorcyzmy" i niezrównany Rafał Ostrowski - tak, ja też nie chcę widzieć żadnego innego Rufina, bo Rafał jest po prostu wspaniały. Bardzo podobała mi się relacja między nim a Francesciem, którego stopniowo wyrywał z letargu swoją stanowczością i troską skrytą pod surowością. Zarówno on, jak i Dziadek błyszczeli, nic dodać, nic ująć.
Wstęp do DK wyglądał tak, że cała czwórka weszła bardzo powoli na scenę, z Frankiem na czele, i śpiewali na jej środku - Łukasz dość wcześnie zdjął kaptur, bo już przed "Ach, gloria in excelsis deo!" Pod koniec klęknął, a trzej bracia stanęli nad nim z kapturami wciąż na twarzach, co wyglądało naprawdę pięknie w tym fioletowym świetle. Na odchodnym Angelo czule dotknął ramienia Założyciela, jak gdyby bojąc się do końca zostawić go samego.
Droga Krzyżowa... Na to już w ogóle nie mam słów, bo musiałabym użyć wszystkich superlatywów, jakimi operuję. Łukasz wspiął się tutaj na wyżyny i od samego początku, od momentu, kiedy dziwnie sztywnymi dłońmi przeżegnał się, rozpoczynając swoją spowiedź, trzymał mnie w absolutnym szachu i nie pozwalał mojej uwadze odpłynąć ani na sekundę. Nie od dziś wiadomo, że "Droga" to jego scena popisowa, a w piątek w Jastarni udowodnił to tak dobitnie, że ja klękam przed nim i biję czołem o ziemię. To było... no, niesamowite. Po raz kolejny nie będę się nad tym rozwodzić, wspomnę tylko, że piątkowa Droga została także ochrzczona "Akcją z Niesfornym Motylem," gdyż zwierzątko wybrało akurat tę scenę, by fruwać sobie beztrosko najpierw w fioletowym dymie w blasku reflektorów, potem coraz niżej, by wreszcie siać zamęt i zniszczenie na samej scenie. Kiedy wylądował sobie motylek na scenie przed wejściem Żabki, Krzysiek spojrzał na niego z wyraźnym przestrachem i zawachał się, niepewny, czy iść dalej - poszedł jednak, choć wyraźnie starał się omijać motyla szerokim łukiem. Potem żyjątko fruwało sobie jeszcze tu i tam i przysiadało niekiedy na białych postaciach, odciągając uwagę (m.in. na ramieniu Artura Guzy, gdzie pięknie rozłożyło skrzydełka), by wreszcie, przy jedenastej stacji, wylądować przy uchu pogrążonego w burzy emocji Łukasza. Ten początkowo nic nie zauważył, aż do chwili, gdy sięgnął ręką do ucha - poczuł wtedy, że coś dużego mu tam lata i go smera, i w pierwszym impulsie wzdrygnął się niekontrolowanie tak, że motyl upadł przed nim na ziemię. Gdy jednak Łukasz zobaczył motylka, na jego zgnębionej twarzy wykwitł ślad uśmiechu i rozmiłowania - sięgnął stulonymi dłońmi, żego złapać żyjątko w dłonie, jednak motyl szybko odfrunął od niego. Wzrok, jakim pożegnał go Dziadu, był tak porażająco załamany, że od samego widoku krajało się serce. Słowem, motyl został pięknie i sprytnie wpleciony w semiotyczny system znaków scenicznych, dodając ciekawej interpretacji Satyna uznała, że był to niechybnie znak od samego św. Franciszka, który chciał jakoś zaznaczyć swoją obecność, i najpewniej tak musiało być, gdyż później motylek usadowił się na głowie Klary i tam już został na dłużej, co też jest ciekawe. Słowem - wyszło to przepięknie. Z czysto technicznych rzeczy, zamiast trzech braci- męczenników w drugiej stacji, wyszło dwóch (zabrakło Ostrowskiego), potem żołnierz wyszedł tylko jeden, z Powabnych Niewiast stacji dziewiątej pojawiła się tylko sama Gosia Regent, zamiast trzech kardynałów wyszedł papież Innocenty, a zamiast biskupa Guido - kardynał Fogiel. Z pań symbolizujących bogactwo też wyszła tylko jedna, Kasia Więcek. No i na koniec nie było stygmatów - jak już Kunc wspominała, bracia dodali je nieco później, smarując ręce i nogi Franka tak obficie, że rzeczywiście produkcja Sweeneya Todda by się nie powstydziła XD
"Ecco il Sancto" - wstrząsające, i tyle. Łukasz znowu chodził samymi krawędziami stóp, tłum rzucał się na niego tak dziko, że miałam wrażenie, że lada chwila go rozszarpią, gdyby nie odganiający go bracia, a Wisło był wspaniały jako Jan ogarnięty szaleństwem. Ta scena zawsze pozostawia mnie bez oddechu, i tym razem było tak samo, tylko, że bardziej.
Dalej już z górki, czyli jednym słowem - pięknie, absolutnie pięknie. Łukasz i Dorota grali równie przejmująco, co przez cały spektakl, Ania również. Bracia weszli na scenę od strony głównego wejścia, przez nawę, i rozstawili się czuwając po obu stronach Franciszka - na ich widok na ustach konającego wykwitł piękny, błogi uśmiech. Reakcje braci były wzruszające - Tomkowi Bacajewskiemu ciekły autentyczne łzy. Łukasz zagrał śmierć Franciszka, jakby już był jedną nogą w Raju i widział wszystkie te wspaniałości, ku którym już-już miał podążyć - na jego twarzy malowała się już tylko błogość, był wolny od wszelkich zmartwień, trosk i rozpaczy, która tak nim targała. Tylko Bóg, tylko spokój i miłość, których tak pragnął - nareszcie.
Na sam koniec bracia zebrali się na środku sceny, zasłaniając Franciszka całkowicie i tym samym umożliwiając mu dyskretne zejście ze sceny w ich grupie. Potem pozostałe postaci poszły ich śladem, czyli przez nawę, schodkami na górę i na scenę. Ostatni wszedł papież Innocenty, który na chwilę przystanął przed ołtarzem i dłużej wpatrywał się w niego, by wreszcie zniknąć w wyjściu w ślad za innymi - niby drobnostka, a ten zabieg szalenie mi się podobał. Potem chwila ciężkiej, wiszącej w powietrzu jak ołów ciszy, ciemność... I oklaski, które były długie, burzliwe i entuzjastyczne, czyli takie, jakie powinny być po tak wspaniałym spektaklu. Gdyby nie znak ręką pana Dyrektora, żebyśmy już dali aktorom iść spać, wywoływalibyśmy ich tak pewnie jeszcze wiele razy - bo też i zasłużyli na to bez dwóch zdań.
Dziękuję wszystkim za ten przepiękny dzień w Jastarni, od samego początku do końca - klubo-forumowiczom za przemiłe towarzystwo i artystom, za to, że pozwolili nam zostać na próbie, oraz przede wszystkim za te wszystkie emocje wieczorem, za niesamowity spektakl i za to, że przez te dwie i pół godziny znalazłam się w całkowicie innym, pięknym świecie, za którym tak szalenie tęskniłam. Dzięki, dzięki, dzięki...
Ostatnio zmieniony przez Draco Maleficium dnia Pon 0:56, 03 Sie 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
elas13
Dołączył: 01 Sie 2009
Posty: 25
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: prowincja
|
Wysłany: Pon 19:18, 03 Sie 2009 Temat postu: |
|
|
Ale Wam zazdroszczę
|
|
Powrót do góry |
|
|
Findurka
KMTM
Dołączył: 06 Sie 2008
Posty: 1586
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Wto 12:44, 04 Sie 2009 Temat postu: |
|
|
elas13 napisał: | Ale Wam zazdroszczę |
Nie Ty jedyna. Zaaplikowałam sobie na razie filmiki Mateua na otarcie łez, potem Oli na poprawę nastroju, ale czekam jeszcze na ostateczne pocieszenie (tu szeroki uśmiech w kierunku Goldi i Draco).
|
|
Powrót do góry |
|
|
philo
KMTM
Dołączył: 06 Lis 2008
Posty: 229
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Pią 9:13, 07 Sie 2009 Temat postu: |
|
|
W Jastarni obejrzałam Francesca po raz pierwszy. Chcę poczekać ze szczegółowymi recenzjami na okazję, kiedfy będę mogła zobaczyć całość - z pełną scenografią i zespołem. Przyznaję, że niedowierzałam Draco, kiedy mnie zapewniała, że spektakl może porwać. Teraz muszę oddać jej sprawiedliwość. Nie wiem, czy spektakl mnie porwał, ale na pewno zauroczył i spowodował, że trwam w niemym zachwycie. Moje obawy, że muzyka może okazać się nieco nużąca i jednorodna, powstałe na skutek słuchania przypadkowych fragmentów na youtube, teraz zniknęły bez śladu. Historia Franciszka, opowiedziana w nieco inny sposób, niż do tego przywykłam, bez zbędnego rozczulania się nad miłością do kwiatków i zwierzątek, poruszyła i zmusiła do myślenia, do zastanowienia się nad jego osobowością i naturą ludzką w ogóle. Nie umiem ocenić, czy cały przekaz byłby równie jasny dla kogoś, kto o świętym Franciszku nigdy nie słyszał i nie zna jego historii, ale czy w naszym kręgu kulturowym ktoś taki w ogóle istnieje?
Zastanawia mnie natomiast jeszcze coś innego: jaki wpływ na odbiór całości ma fakt, że taki spektakl wystawiany jest właśnie w kościele? Z jednej strony to ogromne utrudnienia - i dla nagłośnieniowców zmagających się z pogłosem, i dla aktorów, zmuszonych do grania w zupełnie innej przestrzeni, okrojonej i najeżonej przeszkodami w rodzaju ołtarza czy pulpitu lektora na drodze. Spotkałam się nawet z wątpliwością, czy warto przenosić spektakl w taką scenerię dla kilku scen, które być może lepiej wypadają na tle ołtarza. Ale z drugiej strony - atmosfera kościoła chyba jednak przydaje wymowie całości specyficznej aury, narzuca wpojone w nas wcześniej skojarzenia, dzięki czemu odbiera się tę historię nieco inaczej, myślę, niż w teatrze. No i przyciąga chyba nieco inną publiczność niż zwykle, która ma wobec dzieła zupełnie inne wymagania. Żebyście wiedzieli, jak żałowałam, że nie potrafię zrozumieć ani słowa z komentarzy wygłaszanych półgłosem przez siedzące za mną panie, na oko sądząc z miejscowego koła różańcowego... Niestety mówiły cały czas po kaszubsku. Ale końcowe stojące owacje też miały jakby inny wydźwięk, niż w teatrze. Czy tylko mnie się tak wydaje? W każdym razie było coś pięknego w tym, że ludzie zgromadzeni w kościele wstali niemal natychmiast, nasze pierwsze ławki były jednymi z ostatnich, które się podniosły. Niebywałe! Po części też pewnie taki odruch wiernych, by wstać na koniec ale na pewno nie tylko...
Było magicznie.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Karina
Dołączył: 14 Sty 2009
Posty: 806
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Poznań
|
Wysłany: Wto 21:29, 18 Sie 2009 Temat postu: |
|
|
Pan Wen mnie dziś natchnął i postanowiłam podzielić się moimi spostrzeżeniami z Jastarni. Całości opisywać nie będę, gdyż to uczyniła Draco
Zacznę od miejsca. Pomimo iż kościół w Jastarni jest bardzo piękny, to momentami wszystkie obrazy i zdobienia troszkę przeszkadzały mi w odbiorze spektaklu- po prostu było ich za dużo- no ale trudno żeby na czas spektaklu rozmontowywać cały kościół zresztą po kilkunastu minutach się do tego stanu rzeczy przyzwyczaiłam, poza tym w niektórych scenach „dekoracje własne” kościoła były nawet przydatne
Braku Frankowej scenografii nie odczytam prawie wogóle- zresztą myślę, że występ w Jastarni pokazał jaką ten spektakl ma moc, mimo braku „wspomagaczy” w postaci np. scenografii Franek oddziaływał, przynajmniej na mnie, z taką samą siłą jak w teatrze
Co zaś tyczy się nagłośnienia, to ja, jako, że znam cały spektakl na pamięć, nie odczułam jego wad, ale osoby nie znające spektaklu miały problemy ze zrozumieniem części utworów- w szczególności zbiorówek.
Z rzeczy które najbardziej utkwiły mi w pamięci:
W scenie targu baaardzo fajnie wypadł Krzysiek. Cudownie się pieklił, chodził w jedną i w drugą stronę- super to wypadło
Rozwiązanie zastosowane w klatce średnio przypadło mi do gustu. Siedzieliśmy w pierwszej ławce po lewej stronie i niestety panowie z dzidami trochę zasłaniali Myślę, ze gdyby panów ustawić na ziemi, a nie na scenie, było by lepiej- dzidy są na tyle długie, że i tak były by widoczne, a i widoczność by się poprawiła
(BTW te miejsca po lewej miały jeden ogromniasty plus, mianowicie między scenami część panów się tam przebierała- i tym sposobem miałyśmy z dziewczynami dodatkową atrakcję )
Pod koniec Balu maskowego, gdy na scenie zostali tylko Franek i Bernardo, Franek spojrzał na przyjaciela, a ten w odpowiedzi posłał mu minę pod tytułem „ehhh szkoda słów…”- świetnie to wyszło
W scenie kłótni bardzo podobała mi się Grażyna Drejska. W sumie to ona zawsze dobrze wypada, ale dopiero teraz dokładniej się jej przyjrzałam. Urzekło mnie to jak błagała męża aby nie oddawał Franka pod sąd
Gdy Kunc przed spektaklem powiedziała mi, że biskupa Guido zagra Tomek Czarnecki nie potrafiłam sobie tego wyobrazić, jednak gdy Tomek zaczął śpiewać wszelkie moje wątpliwości się rozwiały Jego głos pasował do roli dostojnego biskupa. Strony wizualnej Tomkowego biskupa nie uświadczyłam- niestety stara jestem, z daleka nie widzę XD
Kamienie- jak zwykle wyszły bardzo pociesznie Radosne pląsy Frania zawsze sprawiają, ze nie mogę przestać się uśmiechać- tak było i tym razem
Podczas Dziękczynienia, świetnie wypadł moment w którym Klara zbliża się do Franciszka jakby chciała go pocałować, a on odskakuje jak oparzony- Łukasz strzelił kapitalna minkę
Braciszkowie stanęli na wysokości zadania, choć zgadzam się z Draco, że okulary Aleksego Perskiego trochę przeszkadzały- jakoś tak nie pasowały mi do całości.
„Idźmy głosić”- niby w tej scenie nic szczególnego się nie dzieje, ale w powietrzu unosi się jakaś taka magia
„Zaślubiny”- jak wyżej. Jest to również scena którą uwielbiam, niezależnie od tego czy dzieje się w murach TM, czy w kosciele w Jastarni
Podczas „Ścięcia włosów” bardzo podobała mi się Dorota- ponieważ widziałam ja po raz pierwszy, to na niej skupiła się moja uwaga. Świetnie wypadły spojrzenia na Pacyfikę (i odgarnianie Frankowego rękawka przy okazji ) pełne obawy i troski
W „Deo Gratias” również Dorota skupiła na sobie moją uwagę- widać było, ze jest już pewna swej decyzji i nie pozwoli aby ktoś jej przeszkodził- emanowała taką mocą, że ja na miejscu Martina zabrałabym w pospiechu zabawki i uciekała gdzie pieprz rośnie Motyw zbierania włosów przez Franka wypadł bardzo fajnie. Nie miałabym nic przeciwko gdyby został na stałe
Podczas przekazania przewodnictwa nad zakonem Eliaszowi, Krzysiek zagrał tak dobrze, że aż się go bałam- ten obłęd w oczach i drapieżny rap…- cud, miód i orzeszki
„Preeeeeecz!!!” Bardzo mocno utkwiło mi w pamięci- bardziej niż poprzednie. Było pełne złości i jednocześnie rozpaczy…. Cudo *___*
Motylek podczas Drogi Krzyżowej, moim zdaniem, fajnie (choć pewnie zupełnie nieświadomie ) wpasował się w całość. Dodatkowo Łukasz świetnie wplótł go w całą scenę- pięknie to wyszło
Bardzo pomysłowe było zakończenie- braciszkowie zasłaniający Franka. Myślę, ze lepiej się tego wymyślić nie dało No i sama końcówka- papież wpatrujący się w ołtarz- bardzo refleksyjny moment i cudne zakończenie
I tytułem końca krótka refleksja: JA CHCE ZNOWU NA FRANKAAAAAA!!!!!
EDIT W jednej ze scen kapitalnie wypadły światła- bardzo dobrze "wtopiły się" w kościelne realia- tylko teraz za chiny nie mogę sobie przypomnieć która to była scena
Ostatnio zmieniony przez Karina dnia Wto 21:31, 18 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
margo
KMTM
Dołączył: 01 Cze 2009
Posty: 254
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Wto 0:45, 01 Wrz 2009 Temat postu: |
|
|
Był to mój pierwszy Francesco i mimo wielu głosów zachwytu podchodziłam do spektaklu trochę nieufnie – tematyka nie moja, poza tym wyjątkowo łatwo byłoby przegiąć i zaprezentować banalną opowiastkę. Tymczasem sposób przedstawienia historii naprawdę mi się spodobał. Postać Francesco byłą bowiem ukazana w taki sposób, że nie tylko nie odpowiadała stereotypowi „świętego od zwierzątek”, ale właściwie można było zastanawiać się, czy to w ogóle był święty, czy szaleniec, którego psychika została zniszczona na wojnie. Przynajmniej ja się nad tym cały czas zastanawiałam patrząc na błędne spojrzenia Dziedzica
Nie będzie po kolei, bo nie umiem:
Ścięcie włosów było po prostu przepiękne, jedna ze scen, które zrobiły na mnie największe wrażenie. Wszyscy naprawdę niesamowicie pokazali targające nimi uczucia – zagubiona i wystraszona Pacyfika, opanowany Bernardo próbujący delikatnie dodać jej otuchy, Francesco próbujący opanować żal, Chiara początkowo pełna obawy o siebie i siostrę, niepewna słuszności swojej decyzji, później coraz spokojniejsza, wreszcie po prostu szczęśliwa… Nie da się zresztą opisać tych wszystkich emocji. A jeszcze ta muzyka… Cudo.
Bardzo, bardzo podobał mi się Krzysztof Wojciechowski. Kiedy kardynał Ugolino przekazywał mu zakon niby stał pokornie ze splecionymi dłońmi i przyjmował swoje nowe obowiązki, ale rzucał chłodne i pełne satysfakcji spojrzenia, po których było widać, że w środku aż go rozsadza, czemu dał upust, kiedy tylko doszedł do głosu. Aż żałowałam, że to taka krótka scena, bo wielce zacna Później, podczas sceny z brewiarzami również był genialny, jak zresztą wszyscy szaleni mnisi, którzy byli po prostu przerażający. Łukasz Czerwiński chyba będzie mi się śnił po nocach, takie okropne miny robił! Generalnie uwielbiam sceny z Eliaszem, są takie… skoczne energiczne, no.
Trochę nie podobały mi się świeczniki w scenie, w której Beatrycze i ojciec Francesca leżą krzyżem. Tak tylko z nimi wbiegnięto i wybiegnięto. Wiem, że inaczej by się nie dało, no ale ostatecznie to był gościnny występ w kościele, więc sam ołtarz by wystarczył i nie trzeba było wciskać dodatkowych rekwizytów moim zdaniem Ale ogółem zacnie, zwłaszcza w głosie Ani Urbanowskiej było słychać mnóstwo jadu.
Generalnie zresztą wszystkie sceny z jej udziałem były świetne w moim mniemaniu, jej i Doroty Krukowskiej. Czasem trochę nudzę się podczas solowych piosenek, zwłaszcza po wyjątkowo ognistych i siarczystych scenach zbiorowych, ale tutaj nie było o tym mowy. Podczas „Modlitwy o uśmiech” czy „Miłość – niespełnienie” po prostu siedziałam oniemiała
Starałam się przed wyjazdem jak najmniej grzebać w poszukiwaniu Frankowych filmików czy piosenek, bo jakoś wolę sobie na świeżo chłonąć i nie zastanawiać się jak coś odpowiada moim wyobrażeniom, toteż niemal wszystko było dla mnie nowe i nie miałam z czym porównywać. W każdym razie jestem zachwycona absolutnie wszystkim (przyczepiłabym się tylko do obecności Pacyfiki w „Ecco il Santo”, chrypienie Żabki też nie za bardzo mi podchodziło) i nie mogę się doczekać kiedy będę mogła zobaczyć Francesco ze scenografią, choreografią, i wszystkimi innymi grafiami, których tu nie było
Dobra, jak mi się coś jeszcze przypomni, to dopiszę jutro, a póki co idę spać
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kuncyfuna
Admin (KMTM)
Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 6841
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ...z prowincji.
|
Wysłany: Pią 21:42, 13 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
!! Foty i fotencje z Jastarni na [link widoczny dla zalogowanych]!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kuncyfuna
Admin (KMTM)
Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 6841
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ...z prowincji.
|
Wysłany: Nie 18:17, 06 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
W końcu się zawzięłam i wstawiłam zdjęcia z jastarniowej próby na stronę KMTM (wszak minęło dopiero 5 miesięcy od spektaklu.. ). Niestety moje umiejętności fotograficzne pokrywają się z umiejętnościami mojego aparatu, jeśli chodzi o robienie zdjęć "obiektom ruchomym". Tak więc większość fot jest rozmazana, za co przepraszam (i tak wsadziłam tylko 1/4 z tego co mam na dysku.. reszta jest naprawdę beznadziejnej jakości). No i siłą rzeczy jest dość mało wyraźnych fot ze scen zbiorowo-tanecznych...
[link widoczny dla zalogowanych]
Ostatnio zmieniony przez Kuncyfuna dnia Nie 18:21, 06 Gru 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1
|
|