Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Draco Maleficium
Moderator (KMTM)
Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 4374
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Z Anatewki
|
Wysłany: Pon 15:11, 16 Sie 2010 Temat postu: Billy Elliot |
|
|
Pomyślałam, że zacznę od tego spektaklu, głównie ze względu na to, że poszłam na niego bardziej dla towarzystwa (chociaż sama byłam go również bardzo ciekawa) i nie był to musical, na który nie mogłam się doczekać, tym bardziej, że słyszałam od paru osób, że jest raczej średni. Ale jako, że nie mamy jeszcze tematu dla "Billy'ego," wypadałoby coś napisać słowem wstępu.
Ktoś tu nie widział filmu? Jeśli tak, to niech się nawet nie przyznaje i w te pędy biegnie oglądać. Fabuły nie ma - mam nadzieję - potrzeby streszczać, wszyscy powinni znać wzruszającą historię młodego syna górnika z północnej Anglii, który w sekrecie zaczyna fascynować się baletem podczas, gdy w jego mieście ma miejsce strajk robotników. Ktoś uznał, że ta historia nadaje się świetnie na scenę. Muzykę napisał Elton John, scenariusz i teksty Lee Hall, a wyreżyserował to Stephen Daldry. "Billy" grany jest już na West Endzie od długiego czasu w Victoria Palace Theatre (piękny, duży budynek urządzony w starym, elegancko-bogatym stylu), a bardzo niedawno święcił triumfy na Broadwayu.
Trochę linków:
"Angry Dance" - pokaz na Tony Awards, wyrwany z kontekstu i nie robi nawet w połowie takiego wrażenia, jak na żywo, ale polecam, jeden z lepszych numerów.
"Expressing yourself" - Michael, najfajniejsza postać tego spektaklu, in all his glory (skojarzenia z "Klatką wariatek"? Nieee.)
"Electricity" - piękne.
A teraz do rzeczy.
Sobota, 14.08.2010, matinee na 14:30
Mówiłam już, że nie spodziewałam się po tym spektaklu cudów. Cóż, nie mogłam się bardziej mylić, bo po pierwszym akcie byłam cała zapłakana, brzuch mnie bolał od śmiechu, a całość mnie oczarowała. Po drugim akcie było tylko lepiej. Obiektywnie patrząc, "Billy" nie należy do przełomowych arcydzieł gatunku, ma swoje wady. Muzyka jest ogólnie mało porywająca i oryginalna, chwilami miałam wręcz wrażenie, że to cytowanie i recykling innych musicali - niekiedy wręcz piosenki były raczej zbędne, jak większość numerów pani Wilkinson, które były dosłownie o niczym i nie wnosiły nic ani do musicalu, ani do przedstawienia postaci, a służyły raczej temu, żeby aktorka grająca Miss miała co zaśpiewać. Na szczęście w takich wypadkach dochodziły choreografie, a te były naprawdę rewelacyjne. I jest to chyba jedyny zarzut, który mogę postawić - mało ciekawa warstwa muzyczna, która poza paroma wyjątkami służyła bardziej za "zapchajdziurę."
Jeśli chodzi o samą inscenizację, to jak dla mnie była naprawdę świetnie pomyślana. Prawie wszystko działo się na przestrzeni trzech ścian, zrobionych na drzwi, przylegające do siebie budynki - i była tam hala, gdzie spotykali się strajkujący, dom Billy'ego (z pokojem Billy'ego na piętrze, które wyjeżdżało na środku sceny z zapadni), sala baletowa... Bardzo ciekawie zrobiono scenę przesłuchań do szkoły baletowej - spuszczono kurtynę bezpieczeństwa i bach, nagle Billy i jego ojciec rozglądają się po teatrze w zadziwieniu i komentują bogaty wystrój i postaci namalowane na kurtynie. Niektóre pomieszczenia były wręcz wyciągane przez samych aktorów z pozostałej części scenografii, jak szuflady (np toaleta, pokój Michaela). Cała ta maszyneria wyglądała na bardzo skomplikowaną, ale na szczęście nic się nie zepsuło i wszystkie te zapadnie i mechanizmy działały bardzo sprawnie. Światła były świetnie wyreżyserowane, dobrze podkreślały atmosferę i robiły piorunujące wrażenie w "Angry Dance," w przepięknym tanecznym duecie Billy'ego ze swoim starszym alter ego czy w "Electricity". Nagłośnienie było idealne - muzyka nie dawała boleśnie po uszach, ale wystarczająco, żeby wbić w fotel, a solistów i teksty słychać było idealnie (że nieraz ciężko było zrozumieć aktorów mówiących z obowiązkowym, ciężkim północnym akcentem, to inna sprawa).
Jednym z głównych elementów BE jest taniec, i tańca było tu co niemiara. Na koniec, w finale, tańczyli dosłownie wszyscy, łącznie ze strajkującymi robotnikami, policjantami i tatą głównego bohatera, w dodatku w baletowych spódniczkach Choreografia była fantastyczna i nie wiem, który z numerów podobał mi się pod tym względem najbardziej. Przyjemnie było to wszystko oglądać i chłonąć.
Chciałabym teraz wspomnieć o scenariuszu, bo jak dla mnie był - obok choreografii i samych aktorów - najlepszym elementem całego spektaklu. Teksty były FANTASTYCZNE. Bardzo żywe, dynamiczne i ostre dialogi, w których żyła mentalność brytyjskiej klasy robotniczej i surowa prawdziwość tamtejszej społeczności. Żadnej elegancji, za to dosadność i surowość nieraz przykrywająca czułość i sympatię, no i naprawdę śmieszne pointy czy dialogi - dla samego tego warto było pójść, a skoro dochodził jeszcze przeuroczy akcent tamtych stron, słuchanie Billy'ego było tak samo przyjemne, jak jego oglądanie. Świetne było skonfrontowanie całej tej surowości i wulgarności środowiska, w którym dorasta Billy, z elegancją, wyszukaniem i manierami królewskiej szkoły baletowej (chociaż baletmistrz rodem z Glasgow na szybkim papierosie za kulisami pokazał panu Elliotowi, co to znaczy zadzierać z tancerzem!) Tak, zdecydowanie autor scenariusza zasługuje na wielkie owacje.
Jednak żeby scenariusz zadziałał, trzeba go dobrze zagrać, a jeśli o to chodzi, to w tym wypadku jak najbardziej było kogo oglądać i słuchać. Aktorzy byli - wszyscy, co do jednego, na Billym począwszy a na panach w zespole skończywszy - wspaniali. Grali bardzo naturalnie, wyśmienicie i dzięki ich świetnemu wyczuciu chwili komiczne teksty bawiły jeszcze bardziej, a momenty poważne wywoływały ciary. Chłopiec grający główną rolę, dwunastoletni Dean Charles Chapman, chyba urodził się, tańcząc na scenie. Od jego pląsów i wywijania nieraz szczęka opadała mi do podłogi - był NIESAMOWITY. Aktorsko też wymiatał, grał jak dorosły, profesjonalny aktor. Przy tym wszystkim fakt, że Dean śpiewakiem raczej nie zostanie, zostwawał gdzieś daleko w tle i nie zwracałam na to najmniejszej uwagi, za to po prostu chłonęłam jego umiejętności. To samo tyczy się pozostałej dziecięcej ferajny: Joe Massey jako Michael kradł ten spektakl i każdą scenę, w jakiej się pojawił, kwitowały gromkie wybuchy śmiechu, a Fleur Houdijk jako Debbie wcale nie ustępowała swoim kolegom i grała tak naturalnie, zadziornie i bez żadnego skrępowania, że aż się nadziwić nie mogłam, jak ona może rzucać teksty jak "If yyou want, I can show you me fanny" jakby mówiła o pogodzie. Widziałyśmy dużo dziecięcych aktorów w ciągu tego tygodnia, ale dziecięca obsada BE zdecydowanie miażdży system. O zespole rozpiszczanej, roześmianej i nieopierzonej grupy baletowej pani Wilkinson można powiedzieć to samo - każda z tych uroczych smarkul zachowywała się, jakby naprawdę była na lekcji baletu, za którą płacą jej rodzice. Dziewczynki potykały się o własne nogi, tańczyły z gracją słoni i były po prostu przekomiczne, za to w finale pokazały, że takimi łamagami to one znowu nie są. Ach, skąd oni biorą takie zdolne dzieciaki?! Młodzi w BE rządzą.
Starsi zresztą też. Genevieve Lemon nie ustępowała w niczym Julie Andrews w roli nauczycielki tańca, grała wyśmienicie i śpiewała świetnie. W roli taty Billy'ego podziwiać mogłyśmy dwóch aktorów, bo jeden po I akcie zaniemógł (widać było, że źle się czuje, był cały czerwony) i w II akcie wskoczył jego zmiennik - obaj byli fenomenalni. Tim Funell jako Tony był awesomatyczny, zarówno zabawny, jak i wstrząsający (najjaśniej błyszczał w scenach gniewu i desperacji, np w konfrontacji z ojcem, kiedy każe Billy'emu tańczyć na stole lub kiedy nie chce przyjąć pieniędzy od przełożonego kopalni, który chce wspomóc Billy'ego finansowo). Babcia też przezabawna i była obok Michaela ulubienicą publiczności. Zespół podkreślał atmosferę i mentalność tamtego środowiska - w większości panowie w średnim wieku, z brzuszkami, ubrani niechlujnie, jakby ze słowami "ROBOTNICY" wypisanymi na czołach. Policjanci też świetni. Wspomnieć też chcę osobno o tancerzu grającym dorosłego Billy'ego w absolutnie wzruszającej scenie, w której mały bohater tańczy pomimo zakazu ojca, a jego tata widzi to z ukrycia. Pan pojawił się tylko w tej jednej scenie, ale zatańczył i zagrał to (bez słów) tak, że nie mogłam oderwać od niego oczu - chociaż w sumie od jego młodszego ja też, bo mały prezentował taki poziom, że bez trudu można było uwierzyć, że będzie tańczył tak, jak Older Billy za parę lat. Cały ten duet był po prostu... ach, słów mi brak, byłam po prostu zaczarowana.
Zaintrygowała mnie jedna pozycja w opisie: "Dead Mom." Tak, jak w filmie, tak i tutaj zmarła mama Billy'ego pojawia się, żeby pouczyć małego i przypominać mu o zamknięciu butelki na mleko i nałożeniu butów... Scena, w której pani Wilkinson czyta jej list do Billy'ego, a aktorka grająca ducha stoi za nią i śpiewa (anielsko!) jego treść, nie pozostawiła mojej chusteczki bez szwanku.
Podsumowując - BE nie jest pozbawiony wad, a muzyka nie jest niczym szczególnym, ale słaba partytura blednie na tle cudownego scenariusza, fantastycznego aktorstwa, zapierającej dech w piersiach choreografii i całej inscenizacji, która ma ciepły, dobroduszny, wesoły klimat, ale która potrafi też zmrozić i wzruszyć. Oglądało mi się to przedstawienie świetnie i bardzo chcę jeszcze raz, chociażby dla Angry Dance, tańca ogólnie, pięknego duetu Billych, dla rozbrajających tekstów i... no, właściwie dla wszystkiego. Osobiście gorąco polecam.
PS, Na początku komuś z balkonu spadła ulotka i leżała przez jakiś czas na scenie. Ktoś jakoś ją sprzątnął, chociaż moment jej zabrania mi umknął.
PS2, Na tym przedstawieniu miałyśmy miejsca w Grand Circle, czyli na wyższym balkonie - te miejsca generalnie uważane są za miejsca dla "pospólstwa", ze względu na bycie w najtańszej strefie cenowej. I mówię wam, kiedy już weszłam na widownię i spojrzałam w dół, zamarłam. W życiu nie siedziałam tak wysoko, a balkon nie dość, że był naprawdę wysoko w górze i wielki, to jeszcze miał spad tak stromy, że osoba siedząca przede mną miała głowę na wysokości moich kolan. Dzięki takiemu ułożeniu rzędów nikt nikomu nie zasłaniał i całą scenę widać było idealnie, ale zdecydowanie nie są to miejsca dla ludzi z lękiem wysokości... Brrrrr.
Ostatnio zmieniony przez Draco Maleficium dnia Pon 15:15, 16 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Kuncyfuna
Admin (KMTM)
Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 6841
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ...z prowincji.
|
Wysłany: Śro 16:45, 18 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
Wprawdzie jeszcze nie widziałam filmu (tak, wstyd mi ), ale zachęcona licznymi opowieściami Draco i Goldi cały dzisiejszy dzień spędziłam na przetrząsaniu YT w poszukiwaniu filmików dotyczących Billy'ego i muszę przyznać, że nie sądziłam, że aż tak mi się to spodoba. Fakt, że muzyka nie jest porywająca (chociaż "Electricity" jest prześliczne), jednak taniec jest naprawdę rewelacyjny... no i chłopcy grający główną rolę...
W internecie jest bardzo dużo nagrań dotyczących tego spektaklu. Jeśli chodzi o najciekawsze:
Finding Billy - dokument o poszukiwaniach odtwórców roli Billy'ego na B-way'u (kolejne części w odnośnikach)
"Electricity" w wykonaniu trzech Billych (na raz) z pierwszej broadwayowskiej obsady.
Poza tym jest pełno filmików przedstawiających chłopców grających Billy'ego, zmiksowane nagrania ze spektakli poszczególnych Billych i masa innych rzeczy.
Najwięcej można znaleźć na tych kanałach: BillyElliotStuff, WestEndTheatre i frankhp11.
EDIT: No i obejrzałam film... Bardzo mi się podobał. Ma fajny klimat. Choreografie Billy'ego są dziwne i specyficzne, ale mają swój urok i podkreślają temperament Billy'ego. Za największy plus uważam aktorów (w zasadzie wszystkich). Wszystkie postaci są wyraziste i zagrane bardzo naturalnie i przejmująco. ...tylko "Electricity" mi zabrakło... ) Na pewno wrócę do tego filmu... a póki co chyba zacznę poszukiwań całościowych nagrań ze spektaklu.
Ostatnio zmieniony przez Kuncyfuna dnia Śro 22:12, 18 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kuncyfuna
Admin (KMTM)
Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 6841
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: ...z prowincji.
|
Wysłany: Wto 12:39, 02 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Kolejna sobota i kolejny spektakl. Tym razem (po raz pierwszy w Londynie) nie byłam sama w teatrze …i całe szczęście Razem z Samhain, która mi towarzyszyła, postanowiłyśmy że pora zobaczyć Billy’ego. Po długim śmiganiu po różnych budkach i kombinowaniu jakby tu zdobyć jak najtańsze bilety i tak w końcu wylądowałyśmy w kasie teatralnej… Ku naszej wielkiej radości, która wywołała konsternację u pana w kasie, znalazły się dla nas miejsca w pierwszym rzędzie. Tak więc nie pozostało nam nic innego jak z bananami na twarzy iść zrelaksować się w parku, oczekując na spektakl.
23 lipca 2011 godz. 14:30 - Victoria Palace Theatre
Billy Elliot – Ryan Collinson
Mrs Wilkinson – Genevieve Lemon
Dad – Martin Marquez
Tony – Tom Lorcan
Grandma – Diane Langton
George – Craig Armstrong (u/s)
Dead Mum – Kay Milbourne
Billy’s older self – Sergio Giacomelli (stanby)
Michael – Connor Kelly
Debbie – Emily Williams
Mr Braithwaite – Kevin Patricks
Po wejściu na widownię okazało się, że miejsca nie są idealne, ale i tak za te 27,50£ nie spodziewałyśmy się cudów, więc nie zamierzałyśmy zbytnio narzekać i cieszyłyśmy się, że mamy tak bliskie miejsca, a nie np. drugi balkon. Minusem było to, że scena była osadzona dość wysoko, więc patrzyłyśmy na nią z dołu i czasami musiałyśmy się porządnie wyciągać, żeby coś zobaczyć. Niestety w ogóle nie widziałyśmy stóp aktorów, co przy tylu scenach tanecznych bywało uciążliwe. Ale za to mogłyśmy porządnie wyciągnąć nóżki, padał na nas sceniczny śnieg, miałyśmy przed nosem kanał z orkiestrą ukrytą za siatką, dzięki czemu bardzo dobrze było słychać muzykę (nie dość, że z głośników, to jeszcze „ze źródła”), no i dokładnie widziałyśmy twarze aktorów. I pana dyrygenta (o którym później), że już nie wspomnę o dodatkowych atrakcjach, typu beat box w wykonaniu jakiegoś jakiegoś pana w oriestronie podczas „Electricity” xD
Generalnie nie miałam specjalnie dużych oczekiwań wobec tego spektaklu. Wiedziałam, że muzyka nie jest porywająca i że będzie sporo dialogów, których pewnie nie zrozumiem, więc spodziewałam się, że będą momenty, podczas których będę się nudzić. Ku mojemu zaskoczeniu nie nudziłam się ani trochę. Fakt faktem, że dość sporo czasu minęło, zanim oswoiłam się z akcentem i zaczęłam cokolwiek rozumieć, jednak tak czy siak sceny mówione były na tyle ciekawe, że nawet bez dokładnego rozumienia dialogów oglądało się je całkiem przyjemnie (chociaż żałuję, że ominęła mnie masa śmiesznych tekstów, których nie zrozumiałam…). Mimo to, akcent z jakim mówili aktorzy, był po prostu nieziemski, a słuchanie Billy'ego to istny raj dla moich uszu i zdecydowanie dialekt równoważył mi niedogodności spowodowane niekompletnym rozumieniem dialogów.
Od strony wizualnej nie był to niewiadomo jak zaskakujący spektakl. Scenografia nie była specjalnie skomplikowana i bogata, ale w zupełności wystarczała i dobrze przedstawiała czasy, w których ma miejsce cała opowieść. Podobnie z kostiumami. Nie było wśród nich nic nadzwyczajnego, niektóre były lekko kiczowate, ale tylko na tyle, na ile pasowało to do klimatu lat 80.
Muzyką podczas spektaklu byłam bardzo pozytywnie zaskoczona. Nie będę ukrywać, że akurat ta ścieżka nie jest moją ulubioną i na ogół słuchałam płyty raczej po to, żeby się z nią dobrze zapoznać zanim wyląduję w teatrze, niż dlatego, że czułam ogromną potrzebę. Generalnie były ze trzy piosenki, które bardzo lubiłam, reszta wydawała mi się dość mdła i nudna. Jednak w spektaklu ta muzyka zyskiwała naprawdę bardzo dużo. Podczas słuchania płyty wyraźnie odczuwałam, że większość piosenek nie wnosi do spektaklu nic istotnego (i podejrzewałam, że będą się dłużyły), jednak w teatrze zupełnie tego nie czułam. Może przez to, że nawet pozornie najnudniejsze utwory były tak wyreżyserowane, że w ogóle się nie dłużyły i słuchało się ich (oraz oglądało) z przyjemnością. Np. świetna choreografia w „Grandma song” spowodowała, że cała scena wydawała się interesująca, a szczerze mówiąc kompletnie nie lubiłam tej piosenki na płycie (i wielkie brawa dla pana [Ashley Andrews ??], który imponująco wyszedł przez drzwi bez użycia nóg i rąk xD). Nawet „Shine” na scenie wypadło fajnie, mimo tego że większość tańczących dziewczynek z „przyklejonymi” uśmiechami z bliska wyglądało dość przerażająco. Poza tym nie dało się nie zauważyć, że muzyka idealnie wpasowywała się w klimat tamtych czasów, tamtej sytuacji i ogólnie w całą historię. Prosta melodia w „Letter” sprawiła, że cała scena była jeszcze bardziej wzruszająca, a „Solidarity” czy „Once we were kings” genialnie pasowały do strajkujących górników i sprawiły, że te momenty naprawdę miały w sobie ogromną moc (szczególnie z takiego bliska, z głośnikami przy uchu, no i z głosami panów, które z naszych miejsc było słychać prosto z ich ust).
Całą historię znałam z filmu, więc nic nie było dla mnie zaskoczeniem, ale to nie przeszkodziło mi w tym, żeby płakać jak bóbr przez przynajmniej 1/5 spektaklu. Zresztą, chłopak siedzący koło mnie, który na początku miał lekko znudzoną minę, przy liście mamy Billy’ego też ochoczo wyciągał chusteczki tak, że jak widać nie tylko na mnie tak działały niektóre sceny. Bo cała historia, choć mało zaskakująca, jest bardzo wzruszająca, a sposób w jaki pokazali to na scenie, jeszcze bardziej wyolbrzymił fragmenty, które już w filmie łapały za serducho. Jednak reżyseria i inscenizacja na nic by się nie zdały, gdyby nie obsada, która była po prostu idealna.
Począwszy od dzieci… Zaczynając od najważniejszej osoby, czyli Billy’ego. Ryan Collinson sprawdził się w tej roli genialnie, a patrząc na to, że nie ma żadnego doświadczenia scenicznego / aktorskiego / wokalnego i przed castingami miał raczej niewiele do czynienia z tańcem (przynajmniej w porównaniu z innymi chłopcami grającymi tę rolę), uznanie należy mu się jeszcze tysiąc razy bardziej. Bo był naprawdę Billym doskonałym. To, że będzie świetnie tańczył nie ulegało najmniejszej wątpliwości, ciężko żeby Billy nie umiał tańczyć. Tak, że pod tym względem nie byłam zaskoczona, chociaż patrzyłam na niego z podziwem i z wytrzeszczonymi oczami, że w takim wieku można tak wymiatać. Wokalnie może nie było nie wiadomo jak nieziemsko, ale wszystko śpiewał bardzo czyściutko, a fakt że nie miał wyszkolonego głosu tylko dodawał mu uroku. Tak, że słuchało się go bardzo przyjemnie. Jednak mnie osobiście najbardziej podbił aktorstwem. Bo grał naprawdę genialnie. Był niesamowicie przekonujący, naturalny… Nie miał żadnej maniery ani sztuczności, jaką na ogół mają dzieci grające w teatrze. W życiu bym nie uwierzyła, że wcześniej zupełnie nie miał do czynienia z aktorstwem, bo nie było ani jednej sceny, w której nie był do bólu naturalny. Był cudownie pyskaty, a przy tym potwornie uroczy i przejmujący w relacjach z mamą. Nie wiem, co jeszcze mogłabym napisać, bo tego po prostu nie da się opisać. Jeżeli to, co napisali w programie jest prawdą, to nie próbuję sobie wyobrażać, co z niego będzie jak się podszkoli, bo już teraz po prostu niesamowity w każdym calu i w każdej pojedynczej scenie. Genialnie zagrał moment przesłuchania i ten, kiedy dostaje list. I w sumie mogłabym tu wymienić każdy pojedynczy dialog i gest, od początku do końca, bo po prostu mały wymiótł na całej linii. I mam nadzieję, że jego kariera aktorska się nie zakończy na tym spektaklu, bo zmarnowałby się duży talent i o. …Naprawdę, mogłabym się tak jeszcze długo rozpływać, gdyby nie to, że zaczyna mi brakować synonimów. Może wystarczy powiedzieć tyle, że po „Electricity” oklaski trwały przynajmniej ze dwie minuty i sporo osób wstało, aż Ryan wyszedł na chwilę z roli i odwrócił się w stronę publiczności. Pierwszy raz widziałam takie owacje w środku spektaklu…
Debbie – Emily Williams. Akurat ta postać mnie aż tak nie podbiła, może dlatego że nie miała zbyt wielu momentów, żeby się wykazać. Mam wrażenie, że w filmie bardziej zarysowali jej osobę. Tak czy siak, choć nie darzę tej postaci wielką sympatią, Emily była bardzo wiarygodna i nie odstawała od reszty.
Michael – Connor Kelly – kolejny mały wymiatacz. „Expressing yourself” w jego wykonaniu było po prostu nieziemskie. Począwszy od tańca, gdzie razem z Billym naprawdę nieźle dawali, przez wokal a kończąc na GENIALNYM aktorstwie. Nie dość, że Connor był potwornie wiarygodny i naturalny, to jeszcze rozwalał widownię gestami typu łapanie się za kolanko etc. Chociaż ta scena ewidentnie była jego popisowym numerem, to ja zwróciłam uwagę na samą końcówkę, kiedy patrzył na oddalającego się Billy’ego. Niby nic, a jednak. Naprawdę ładnie to zagrał.
Tak więc, śmiało i bez żadnych wyrzutów sumienia mogę powiedzieć, że młodsza część obsady ani na krok (ani nawet na tip topa) nie ustępowała dorosłym, co przy tak świetnej obsadzie naprawdę jest ogromnym komplementem. I tylko podkreśla geniusz tych dzieci… bo nie jestem pewna, czy całościowa obsada nie była najbardziej wiarygodną i naturalną obsadą, jaką udało mi się w życiu zobaczyć.
Mrs Wilkinson – Genevieve Lemon. Ta postać, to stanowcza i na pozór twarda kobieta, która nie ujawnia swoich uczuć i która zdaje sobie sprawę z tego, że zajęcia które prowadzi mają raczej wypełnić dzieciom czas, niż zaprowadzić je na prawdziwą scenę. I może właśnie dlatego, kiedy pojawia się Billy tak bardzo zaczyna jej zależeć. Genevieve wcieliła się w tę postać po prostu doskonale. Od razu było widać, że nie jest to osoba, która się boi i że nie da sobie dmuchać w kaszę (mówię tu o jej sporach z Tonym i ojcem Billy’ego) oraz że zrobi wszystko, żeby pomóc się wyrwać Billy’emu z otoczenia, które nie mogło dać mu nic, poza zmarnowaniem jego talentu. Scenę pożegnania z chłopcem zagrała po prostu przepięknie. Dopiero wtedy pokazała, choć i tak grając twardą i obojętną, jak bardzo tak naprawdę polubiła tego chłopca i jak bardzo będzie jej go brakować. Podobnie przejmująca była scena czytania listu… Widać było, że ten list poruszył ją dużo bardziej, niż dawała do po sobie poznać. Generalnie, mimo udawania twardej, dało się odczuć, że jest ciepłą kobietą i los Billy’ego nie jest jej obojętny, oraz że jest w stanie o niego walczyć, nawet jeśli wiąże się to z tym, że narazi się paru osobom.
Dad – Martin Marquez. Kolejna osoba, która w swojej roli sprawdziła się świetnie. Bardzo wiarygodnie grał prostego człowieka, którego całe życie zależy od pracy i który nie ma żadnego obycia z „cywilizowanym” światem, przez co m.in. kieruje się stereotypami. W każdej kolejnej odsłonie sprawdzał się równie genialnie, zarówno podczas przesłuchań, kiedy usilnie starał się pokazać, że nie jest prostym człowiekiem (co oczywiście wychodziło odwrotnie), jak i np. w „Deep into the ground” gdzie grał pijanego. I tutaj znowu, zero sztuczności, w każdej scenie wypadał bardzo naturalnie.
Tony – Tom Lorcan. Moim zdaniem, ten pan błyszczał najbardziej z całej dorosłej obsady. Zagrał tę postać w taki sposób, że mimo agresji i nie do końca sympatycznych zachowań, tak naprawdę Tony w jego wykonaniu nie był złym człowiekiem. Po prostu wierzył w pewną ideę i starał się o nią walczyć za wszelką cenę. Genialnie zagrał w „Deep into the ground”, na początku starając się powstrzymać pijanego ojca przed śpiewaniem – tu pokazał, że jest mu za niego wstyd, i potem jak od wstydu stopniowo zaczął identyfikować się z tym, co śpiewa jego tata. Poza tym, miał tutaj fajne interakcje z Billym i sposób, w jaki na niego patrzył, pokazywał że naprawdę zależy mu na bracie, jest dla niego ważny i chce dla niego jak najlepiej. Sceny gniewu w jego wykonaniu po prostu mroziły krew w żyłach i robiły wrażenie. Wieeelkie brawa dla tego pana!
Dorosły Billy – Sergio Giacomelli. Absolutnie nie mam zamiaru wytykać faktu, iż młody Billy był blondynkiem o dosyć charakterystycznie brytyjskiej urodzie, a dorosły był ciemnowłosym Włochem zarówno z pochodzenia, jak i z wyglądu. Tańczył tak przepięknie, że ten szczegół w żaden sposób nie był w stanie zakłócić mi odbioru i mogłabym tę jedną scenę oglądać wiecznie…
O pozostałych postaciach nie będę się rozpisywać, bo musiałabym napisać to samo co wyżej. Zdaję sobie sprawę, że to ciągłe wychwalanie jest pewnie nudne, ale naprawdę wszyscy byli idealnie dobrani do swoich ról i idealnie je zagrali. Obsada była zdecydowanie najmocniejszym punktem tego spektaklu, i jeżeli już były jakieś braki w samej inscenizacji, to aktorzy zdecydowanie je przyćmili. I nie będę ukrywać, że gdyby w tym spektaklu aktorzy byli słabi, pewnie nie byłby aż tak godny uwagi. Bardzo się cieszę, że akurat na „Billy’m” siedziałam tak blisko, bo mimo tego, że nie do końca widziałam sekwencje taneczne, przynajmniej mogłam przyjrzeć się emocjom na twarzach aktorów. No i trzeba przyznać, że kilkunastu górników śpiewających na skraju sceny tuż przede mną robiło naprawdę ogromne wrażenie, podobnie jak „Angry Dance” i moment kiedy policja zaczyna uderzać pałkami w tarcze oraz wiele innych. Generalnie energia zespołu była ogromna i udzielała się całej reszcie. I jeszcze brawa dla dyrygenta, który nie dość, że kierował orkiestrą, to jeszcze grał na klawiszach i śpiewał z zespołem.
Ciężko mi porównać „Billy’ego” do innych spektakli, które widziałam, jednak na pewno jest to spektakl, który warto zobaczyć. Nie jestem pewna, czy mieszkając w Londynie wracałabym do niego niezliczoną ilość razy, ale na pewno jeśli jeszcze kiedyś będę miała szansę (i fundusze), pójdę na „Billy’ego” jeszcze raz.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1
|
|