Forum www.teatrmuzycznywgdyni.fora.pl Strona Główna
Zaloguj Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
Wicked
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.teatrmuzycznywgdyni.fora.pl Strona Główna -> Musicale
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mateuo
KMTM


Dołączył: 16 Mar 2008
Posty: 2853
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ustka/Słupsk

PostWysłany: Wto 23:24, 02 Lis 2010    Temat postu:

To na bank nie jest regularny, normalny spektakl. Nie wierzę.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Enid
KMTM


Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 1398
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gdynia

PostWysłany: Śro 13:10, 03 Lis 2010    Temat postu:

GMartell to jakaś szkoła muzyczna. Ich strona: [link widoczny dla zalogowanych]
Czyli to nie jest normalny spektakl. Ufff...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kuncyfuna
Admin (KMTM)


Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 6841
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ...z prowincji.

PostWysłany: Śro 17:50, 03 Lis 2010    Temat postu:

Ten fakt jest wielce pocieszający... Ale ciekawe jest to, że się podjęli takiego spektaklu, tym bardziej, że chyba musieli sami przetłumaczyć libretto, nie? Chyba, że się szykuje jakaś oryginalna wersja hiszpańskojęzyczna...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kuncyfuna
Admin (KMTM)


Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 6841
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ...z prowincji.

PostWysłany: Pon 20:08, 04 Lip 2011    Temat postu:

No i w końcu, po wielkich bólach trafiłam na Wicked w Apollo Victoria Theatre w Londynie. Cztery godziny przed spektaklem za całe 22£ kupiłam w budce bilet i nie wiele myśląc (oraz ciesząc się, że właściwie zapłaciłam grosze) nakręcałam się, włócząc się po parkach i okolicach teatru. Radość była tym większa, że miał to być spektakl nr 2000, więc liczyłam na dodatkowe atrakcje... no i na główną obsadę. Jak się potem okazało, niespecjalnie było na co liczyć... Razz

2.07.2011 14:30
Elphaba - Nikki Davis-Jones (standby)
G(a)linda - Louise Dearman
Fiyero - Tommy Sherlock (u/s)
Madame Morrible - Julie Legrand
Wizard of Oz - Clive Carter
Doctor Dillamond - Julian Forsyth
Nessarose - Zoe Rainley
Boq - Ben Scott

Nie będę opisywać spektaklu scena po scenie, ani od strony wizualnej, bo większość z Was i tak widziała go na żywo, a jeśli nie na żywo to na nagraniach. Najpierw więc cała otoczka. Teatr, dla tych co nie byli, w środku generalnie zielony. Nie zaglądałam do sklepiku, bo nie chciałam patrzeć na rzeczy na które i tak mnie nie stać, tak że program zakupiony u pani śmigającej po foyer w zupełności zaspokoił mój gadżetowy głód. Toalety koszmarnie wąskie, tak że z moją wypchaną torebką naprawdę ledwo udawało mi się wyjść z kabiny. W ogóle cały teatr, od strony nie-widowniowej, dość malutki. Za to widownia spora. Moim zdaniem za duża w porównaniu do małej sceny…
Cóż, generalnie kupowanie biletów w budce bez szczegółowego pytania o miejsce nie wyszło mi na dobre. Jak się okazało miałam miejsce 20 na balkonie w rzędzie Y...czyli w rzędzie ostatnim (za mną była już tylko pani obsługująca punktowe światło). I niestety to, iż na scenę (i smoka nad sceną) patrzyłam z góry, sprawiło, że wszystkie te efekty typu latającej Elphaby czy bąbelkowej Galindy w zasadzie nie zrobiły na mnie wrażenia. Poza tym logiczne jest, że nie widziałam twarzy aktorów i generalnie atmosfera spektaklu w takich warunkach była średnia. Bardzo. Do tego stopnia, że z bólem serca przyznawałam, że niektóre rzeczy (np pojawienie się małp) robiły na mnie większe wrażenie, kiedy oglądałam nagrania. Ponadto, luźna atmosfera w zachodnich teatrach może i ma swoje plusy, np takie że nikt nie wstydzi się piszczeć i okazywać entuzjazmu. Jednak patrząc na to z drugiej strony, pobłażliwe traktowanie widzów baaardzo często przeszkadza innym w odbiorze (nietaniego przecież) spektaklu. Na moim spektaklu szczyt absurdu został osiągnięty wtedy, kiedy w połowie "Dancing through life" na miejsca koło mnie przyszła spóźniona para. Nie dość, że przeszkodziła 1/4 balkonu idąc na samą górę, to jeszcze bileter - zamiast od razu posadzić ich na dwa wolne miejsca koło mnie, żeby było szybciej - zaczął dopytywać czy na pewno siedzę na swoim miejscu i kazał mi po ciemku szukać biletu. ...a spóźniona pani potem jeszcze długo nie mogła usadowić ani siebie, ani swoich licznych bagaży. Że już nie będę mówić o tym, że nie ogarniam jak można wbić do teatru po 1/4 spektaklu, no ale... Generalnie, dużo osób komentowało, jadło, szeleściło i łaziło po widowni podczas spektaklu. Średnio fajnie…
Plusy siedzenia daleko były tylko takie, że w niektórych piosenkach, typu „One short Day” światła oświetlały nie tylko scenę, ale również i teatr, i z mojego punktu siedzenia było to widać. Tak poza tym, zdecydowanie odradzam. Na drugi akt udało mi się przesiąść do rzędu J (również na balkonie) i tam było już trochę lepiej…chociaż i tak plułam sobie w brodę, że nie poszłam tam od razu, bo tak z 1/3 trzech okolicznych rzędów była wolna, a w I akcie dzieją się wszystkie najfajniejsze rzeczy. No ale nic, do sedna…
Cała otoczka spektaklu oczywiście bez zarzutu. Kostiumy, światła, scenografia, efekty sztuczkowo-inne… Wszystko wypasione. Generalnie przeżyłam dwa szoki. Pierwszy, kiedy zobaczyłam tę maleńką scenę i drugi, kiedy maleńki zespół zaczął śpiewać „Good neeeews!”. Chór przez cały spektakl robił ogromne wrażenie i posiadanie takiego zespołu w polskich teatrach niestety nawet już się nie zalicza do sfery moich marzeń. Doskonale było słychać, że każdy chórzysta z osobno jest genialnym wokalistą i to nie ilość głosów robi wrażenie, tylko ich jakość. Zresztą, generalnie wszystkie „jednowersowe” wstawki poszczególnych ludzi z zespołu były świetnie śpiewane. Jedyne zastrzeżenie jakie miałam (tylko w sumie nie wiem, czy to sprawka takiego a nie innego wyreżyserowania chóru, czy nagłośnienia), to że czasami crescendo było trochę zbyt nachalne (za cichy, prawie niesłyszalny początek dźwięku). Ale to już trochę czepianie się, tak że no… Ogólnie, zespół był bardzo dobry, pod każdym względem i bardzo przyjemnie się na nich patrzyło. Szkoda tylko, że jak już patrzyłam to niewiele widziałam… Smile

Jeśli chodzi o najważniejsze, czyli obsadę.
Po wykopaniu z programu wkładki w informacją, że główną rolę grać będzie standby byłam zawiedziona, bo bardzo chciałam zobaczyć Rachel Tucker. Jednak szybko przestałam tego żałować… Oczywiście, nie obraziłabym się za obejrzenie głównej Elhpie za kolejnym razem, jednak Nikki Davis-Jones w zupełności zaspokoiła moje potrzeby. Miała lepsze i gorsze momenty, ale generalnie bardzo mi się podobała. Jej Elphaba była odpowiednio zadziorna, dumna, ambitna i nieokrzesana, w połączeniu z ukrytą ale widoczną w odpowiednich momentach wrażliwością i dobrocią („Something Bad” czy relacja z Nessą). Później stopniowo było widać u niej konsekwencję i uzasadnienie dalszych działań oraz pewność siebie i wiarę w swoje siły. Wokalnie, może jej głos nie należał do najmocniejszych jakie słyszałam, ale robił wrażenie i słuchało się tego bardzo przyjemnie. A może właśnie przez to, że było w nim trochę łagodności, tak fajnie brzmiał. Podobało mi się, że z „The Wizard and I” Nikki zrobiła raczej monolog z melodią, niż piosenkę. Było widać, że zwraca uwagę na to, o czym śpiewa. Zresztą generalnie, przez cały spektakl bardzo akcentowała niektóre kwestie, zwracała uwagę na te ważniejsze i nie odklepywała tekstu, skupiając się na samej melodii… i za to duży plus. Ponadto, świetnie przedrzeźniała Glindę („…your voice” XD). Poza tym najbardziej podobała mi się w „No good deed” (moment, kiedy Elphie stoi tyłem do widowni i nagle odwraca się tak, że widać tylko jej oświetloną twarz jest boski!) i na początku „As long as you’re mine” (potem Fiyero trochę skopał, ale o tym dalej…). Naprawdę zaśpiewała to tak pięknie, że nic tylko się rozpływać… Mogłabym tego słuchać na okrągło (i muszę przy okazji zaznaczyć, że bębny na początku tego utworu brzmią po prostu nieziemsko. Chyba najlepszy muzycznie motyw w całym spektaklu…). O dziwo, „Defying gravity” nie zrobiło na mnie aż takiego wrażenia, może dlatego że generalnie patrzenie z góry na latającą Elphabę ma w sobie niewiele magii i to mnie złościło, bo bardzo chciałam żeby ta scena odebrała mi dech… a z mojego miejsca niestety nie było takiej możliwości.... Zresztą w tym momencie już obczajałam gdzie mogłabym się przesiąść… Ale generalnie, Nikkie naprawdę bardzo mi się podobała, cieszę się, że mogłam ją zobaczyć i bardzo chętnie zobaczyłabym ją jeszcze raz…
Ogromnie się cieszę, że nie trafiłam na standby Galindy, bo Louise Dearman sprawdziła się w tej roli naprawdę genialnie. Przede wszystkim śpiewała dość nietypowo jak na Galindę. Miała momenty, kiedy śpiewała „glindowo” (chociaż nigdy nie piszczała! Zawsze brzmiała ładnie i tak, jakby miała jeszcze ileś dźwięków zapasu), ale czasami tak dawała, że naprawdę było słychać że ma bardzo mocny głos. Chciałabym ją usłyszeć w Elphabowym repertuarze… Myślę, że gdyby to gdzieś zaśpiewała, nikt by nie wpadł na to, że jej rolą jest Galinda. Nie oglądałam zbyt wielu Glindowych filmików, ale z tych, które widziałam to chyba Louise ma najbardziej oryginalny głos i przez to najfajniej się jej słucha, bo jej śpiew jest naprawdę zróżnicowany i możemy uświadczyć zarówno koloratury, jak i zupełnie inny rodzaj śpiewania, teoretycznie nie do końca odpowiadający Glindzie. Aktorsko była słodka i urocza, a jej pląsy – mimo tego, że karykaturalne – wyglądały dość naturalnie i nie sprawiały wrażenia, jakby chciała być śmieszna na siłę. Poza tym jej śmiech po każdym „toss, toss!” był po prostu rozbrajający (…i rozbrajający był kontrastowy śmiech Elphie, tak poza tym). Niby powinna być irytująca, przynajmniej w niektórych momentach, a naprawdę nie dało się jej nie lubić. I jej reakcje a’la podniecony pies… no po prostu coś pięknego! Smile Generalnie, była świetna i chyba najlepsza z całej obsady, a przynajmniej najbardziej „równa”. Cały czas grała i śpiewała na tak samo dobrym poziomie (nawet biorąc pod uwagę początek II aktu, który jest przydługi i przynudny). Kurczę, strasznie żałuję że na YT nie ma „For Good” w wykonaniu Louise i Nikki, bo naprawdę obie zabłysnęły w tym utworze, a ich relacja była taka, że miało się ochotę do nich przyłączyć. Piękne! Ach, i jeszcze uwielbiam sposób w jaki Louise mówi: „Unusual and exceedingly peculiar and altogether quite impossible to describe.” xD
Mam średnie odczucia co do Tommy’ego Sherlocka w roli Fiyera. Aktorsko mi się podobał, jednak wokalnie zupełnie nie. Fakt faktem, że - jak już mówiłam - nie widziałam praktycznie połowy „Dancing through life”, czyli właściwie kluczowego dla tej postaci momentu. Jednak generalnie z tego, co zdołałam usłyszeć jakoś tak nie podpasował mi za bardzo. No i „As long as you’re mine” brzmiało raczej średnio. Miałam wrażenie, jakby się krztusił… Brzmiał trochę tak, jakby niektóre dźwięki wydobywał na zewnątrz, a niektóre dusił w środku. Nie wiem, czy to nagłośnienie, czy taki sposób śpiewania (Nessa też tak miała w paru momentach), ale brzmiało naprawdę nieciekawie. Na nagraniu na YT jest dużo lepiej, więc nie wiem o co chodzi. W każdym razie na spektaklu wokalnie mi się nie podobał, aktorsko był bardzo ok… Przynajmniej na tyle, na ile odtwórcy roli Fiyera mogą się wykazać.
Jeśli chodzi o pozostałe postaci, generalnie nie przywiązuję do nich dużej wagi, więc króciutko. Zoe Rainley w roli Nessy była ok, chociaż jak już pisałam miała „krztuścowe” momenty. Szczerze mówiąc nie przepadam za bardzo za jej postacią, więc… Jakaś taka za bardzo niezrównoważona jest, jak dla mnie. No ale na to, jaka powinna być, Zoe grała dobrze. Julie Legrand w roli Madame Morible spisała się świetnie. Bardzo podobał mi się wstęp do “The Wizard and I” w jej wykonaniu. Nie mam się do czego przyczepić. Clive Carter wycisnął z roli Czarnoksiężnika chyba wszystko co mógł, a łatwego zadania nie miał… Nie lubię tej postaci, i nie dość że sama w sobie jest nudna, to jeszcze ma najnudniejsze piosenki z całego spektaklu. Tak, więc z utęsknieniem czekałam na koniec każdej sceny z Czarnoksiężnikiem, ale nie była to bynajmniej wina Cartera. Boq w wykonaniu Bena Scotta był uroczo słodki i biedny. Ale mimo tego, było widać że ma swoją godność i nie będzie się płaszczył przed Galindą bez względu na wszystko. Bardzo fajnie zagrał w „Dancing through life” i na balu. Wokalnie był w porządku. Julian Forsyth sprawił, że Doctor Dillamond był moim zdaniem najlepszą rolą drugoplanową. Był przejmujący, ale w nienachlany sposób, miał w sobie coś urzekającego i cudownie beczał. Bardzo mi się podobał i zrobił z tej roli małą perełkę.

Ogólnie rzeczą, która była dla mnie chyba największym szokiem w całym spektaklu był… brytyjski akcent… Będąc przyzwyczajoną do Wicked w wersji US strasznie dziwnie się słuchało tekstów typu populAH”, że o już „Let’s DANS” nie wspomnę. Poza tym po obejrzeniu spektaklu zaczęłam lubić fragmenty, za którymi wcześniej nie przepadałam, np. „No one mourns the wicked” (w tej chwili uwielbiam słuchać samego początku…) i generalnie trochę inaczej patrzę na niektóre sceny, czy piosenki. Fajne uczucie Smile
W ramach 2000 spektaklu niestety, nie było żadnych nie-wiadomo-jakich atrakcji. Po prostu po oklaskach ostatni rząd kłaniających się aktorów podniósł do góry cyferki składające się na 2000 (a wyglądało to [link widoczny dla zalogowanych]), Louise Dearman powiedziała, że właśnie państwo obejrzeli dwutysięczny spektakl w Londynie, tak ze trzy razy kazała dokrzyczeć „hooray!” do „hip, hip!”, powiedziała że we wrześniu będzie kolejny powód do świętowania, bo będzie 5 rocznica Wicked w Londynie i na końcu „z nieba” poleciały białe i zielone balony z napisem WICKED, które wisiały sobie pod sufitem przez cały spektakl. W sumie miło, tylko szkoda że nie zrobili chociaż dwóch wyjść na ukłonach, bo w zasadzie raz się ukłonili, spadły balony i od razu zapalili światło. Chociaż z drugiej strony widownia była dość niemrawa, i owszem trochę osób klaskało i piszczało między utworami, ale też tak dosyć średnio jak na zachodnie warunki, a na ukłonach wstały tylko pojedyncze osoby.

Podsumowując, spektakl jest lekki, przyjemny i bardzo sympatycznie się go ogląda. Fajne jest to, że w spektaklu jest dużo śmiechu, ale są też momenty wzruszające i cudowne, jak np „For good”, czy moment kiedy Glinda wpina Elphabie kwiatka we włosy (uwielbiam!). I chyba dla tych momentów warto iść na Wicked. Bardzo chciałabym jeszcze wrócić na ten spektakl, ale tylko i wyłącznie pod warunkiem, że siedziałabym na parterze. W innym przypadku to się niestety mija z celem. Jestem trochę zawiedziona, bo mam lekki niedosyt, jednak liczę na to że to nie był mój ostatni raz na tym spektaklu i wrażenia się poprawią po kolejnym.

I trochę liniaczków z obecną obsadą:

”Popular” – Louise Dearman i Rachel Tucker
”For Good” – Nikki Davis-Jones i Chloe Taylor (standby)
”As long as you’re mine” – Nikki Davis-Jones i Mark Evans
”For good” – Rachel Tucker i Louise Dearman


Ostatnio zmieniony przez Kuncyfuna dnia Pon 21:54, 04 Lip 2011, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Draco Maleficium
Moderator (KMTM)


Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 4374
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Anatewki

PostWysłany: Śro 12:06, 06 Lip 2011    Temat postu:

Dzięki Kuncysiu za piękne wrażenia, które super przyjemnie się czytało, i oczekuję na więcej Very Happy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kuncyfuna
Admin (KMTM)


Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 6841
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ...z prowincji.

PostWysłany: Śro 12:37, 14 Wrz 2011    Temat postu:

Twitterowe plotki głoszą, że Gina Beck zastąpi Louise Dearman w roli G(a)lindy. :O Póki co nie znalazłam nic na temat reszty obsady, więc nawet nie wiem czy wszyscy się będą zmieniać czy tylko Glinda, tak czy siak liczę na to że będą jakieś dobre nagrania z Giną. Chciałabym ją zobaczyć...baardzo!

EDIT: A jednak wygląda na to, że cała obsada się zmieni. Boq'a ma grać Adam Pettigrew (nie znam pana, ale grał Roda / Princetona w wersji tour Avenue Q). Nowa obsada ma wejść chyba 12 grudnia... tak, że czekamy na kolejne przecieki Razz


Ostatnio zmieniony przez Kuncyfuna dnia Śro 13:43, 14 Wrz 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mateuo
KMTM


Dołączył: 16 Mar 2008
Posty: 2853
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ustka/Słupsk

PostWysłany: Śro 17:07, 14 Wrz 2011    Temat postu:

Czyli w wakacje 2012 kolejny raz zawitam w Apollo Victoria Theatre Smile Ale z tego co pamiętam ta obsada była znana grubo wcześniej przed jej premierą...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kuncyfuna
Admin (KMTM)


Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 6841
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ...z prowincji.

PostWysłany: Śro 17:51, 14 Wrz 2011    Temat postu:

Mateuo napisał:
Czyli w wakacje 2012 kolejny raz zawitam w Apollo Victoria Theatre Smile Ale z tego co pamiętam ta obsada była znana grubo wcześniej przed jej premierą...


O której obsadzie mówisz...? Rachel Tucker i Louise Derman? Czy o Ginie? Bo z tego co widać po twitterze, to wygląda tak jakby dopiero co był casting i dopiero zapadła decyzja o obsadzie (mówię o Ginie).
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mateuo
KMTM


Dołączył: 16 Mar 2008
Posty: 2853
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ustka/Słupsk

PostWysłany: Czw 14:15, 15 Wrz 2011    Temat postu:

Mówię o Rachel, Louise itd. Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kuncyfuna
Admin (KMTM)


Dołączył: 08 Mar 2008
Posty: 6841
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ...z prowincji.

PostWysłany: Nie 9:39, 18 Wrz 2011    Temat postu:

Teraz już też jest: jedyne osoby, które zostają to Rachel i Julie Legrand (Madame Morrible) - [link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.teatrmuzycznywgdyni.fora.pl Strona Główna -> Musicale Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7
Strona 7 z 7

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1